Jakiś czas temu czytałem tekst polskiego himalaisty, który tłumaczył, dlaczego narażając życie wspina się na ośmiotysięczniki. Chodzi o doświadczenie piękna. Nic nie da się porównać z widokiem Himalajów czy Karakorum widzianych ze szczytu wielkiej góry.

Kilka dni temu schodziłem z Kasprowego w stronę Doliny Goryczkowej. Do kolan brodziłem w muldach starego i świeżego śniegu. Trzeba było patrzeć uważnie pod nogi. Okoliczne szczyty były we mgle, mocno wiało, prało śniegiem prosto w twarz.

Nagle śnieg przestał padać, wyszło słońce. Przede mną wyłonił się, cały w słońcu, uśmiechnięty, zawadiacki grzbiet Goryczkowego Wierchu, pokreślony śladami nart. Mniejszy niż szczyty w Karakorum, ale bardzo zadowolony z siebie. Piękny.

Słońce pokryło cały Kocioł Goryczkowy niebieskawą poświatą. Przed sobą miałem księżycowy, nieziemski widok. Nierealny. Nie do opisania. Nie do sfotografowania.

Dzień później wybrałem się na spacer drogą z Małego Cichego w stronę podejścia na Wiktorówki. Padał śnieg, świeciło słońce. Wszystko, las, żwirowa droga, mostek, w czystym, białym, rozświetlonym puchu.

Myślałem o najpiękniejszych miejscach, które widziałem na zdjęciach i filmach: Nowa Zelandia, Himalaje, egzotyczne plaże. Wracałem do domu głęboko przekonany, że nic nie jest piękniejsze niż ta tatrzańska droga i ten las w słońcu i śniegu.

Czy to piękno tu da się porównać z tym pięknem daleko? Jest mniejsze czy większe?

Ani mniejsze, ani większe. Jest równe, jest takie samo. Ale za to jest blisko.

Wszystkim życzę radosnego spotkania ze Zmartwychwstałym Panem.