Historia Państwa Kościelnego sięga VIII wieku, choć już wcześniej Stolica Apostolska, znajdująca się w Rzymie, na Lateranie, prowadziła swoją politykę – mniej więcej od czasów cesarza Konstantyna, jeśli nie wcześniej. Watykańska dyplomacja jest najstarszą na świecie. Państwa powstają i znikają, a Rzym i jego dyplomacja pozostają. Im więcej czasu mija od początków Kościoła Rzymskiego, tym bardziej rozbudowane, ale jednocześnie wolniejsze stają się działania Watykanu. Czasami jedną sprawą zajmuje się kilka pokoleń papieży. To coś jak polityka Państwa Środka: bez pośpiechu, z namysłem, czasem przebiegle, czasem powoli, czasem niezrozumiale.

***

Polityka i dyplomacja Watykanu

„Polityka Watykanu”. Ten zwrot nikogo nie dziwi od wielu wieków. Aczkolwiek powinien dziwić, biorąc pod uwagę specyfikę tego państwa: nie jest to państwo świeckie, lecz religijne, a religia, zdawałoby się, powinna być poza polityką. Czy można sobie wyobrazić na przykład wyrażenie: „polityka Jezusa Chrystusa” czy „polityka apostoła Piotra”? Jednak takie myślenie zawiera w sobie pułapkę: wszelka grupa ludzi na tym świecie, kiedy staje się dużą i przekraczającą granice „grupy przyjaciół przy stole”, potrzebuje zarządzania, reguł, rozwiązania różnych kwestii społecznych i swoich relacji z innymi grupami. To znaczy, że potrzebuje „polityki”. A więc także „dyplomacji”.

Dyplomacja Stolicy Apostolskiej jest jedną z najbardziej elastycznych i przenikających. Tylko Watykan i kilka egzotycznych państw wyspiarskich utrzymują relacje dyplomatyczne z Tajwanem, dlatego Stolica Apostolska nie ma relacji z Chińską Republiką Ludową. Watykan ma również kontakty dyplomatyczne z krajami, które nie utrzymują takich relacji między sobą z powodu wrogości, na przykład z Arabią Saudyjską, Iranem i Palestyną, a jednocześnie z Izraelem. Watykan stale musi znajdować równowagę i kompromis w tych relacjach.

Stolica Apostolska nawiązywała pełnoprawne stosunki dyplomatyczne już pod koniec średniowiecza. Obecnie Watykan ma relacje dyplomatyczne ze 183 państwami. To mniej więcej tyle, ile mają Stany Zjednoczone, Niemcy, Wielka Brytania czy inne potężne państwa. Nuncjatury Stolicy Apostolskiej – odpowiedniki świeckich ambasad – znajdują się w około 130 krajach na całym świecie. Watykan należy również do dziesiątek organizacji międzynarodowych.

Szczególną cechą stosunków dyplomatycznych Watykanu z różnymi krajami jest to, że na miejscu ma swoich przedstawicieli: albo nuncjuszy, którzy są osobistymi przedstawicielami papieża, czy też innych dyplomatów czy urzędników kościelnych. Mają oni bezpośredni kontakt z lokalnym episkopatem, który zarządza miejscowym duchowieństwem, będącym pasterzami katolickich obywateli tych krajów. W ten sposób watykańska dyplomacja de facto sięga dalej i bezpośredniej niż jakakolwiek inna dyplomacja na świecie.

Ale jednocześnie pojawia się najważniejsze pytanie, niezwykle istotne dla takiego tworu jak Watykan, czyli państwa chrześcijańskiego, którego główną konstytucją jest lub powinna być Ewangelia: Jak nie iść na kompromis z prawdą? Jak nie postawić ludzkiego ponad Bożym? Trochę w tym pomaga sam status państwa-miasta Watykan, a mianowicie – jego niezależność od jakiegokolwiek innego państwa na świecie. Jednak czasami własne kalkulacje lub interesy Stolicy Apostolskiej wydają się dość dziwne. Szczególnie patrząc z zewnątrz lub wtedy, gdy zewnętrzny obserwator oczekuje jednoznaczności, prostolinijności, precyzji lub wreszcie „ducha ewangelicznego”.

 

Watykan, dyktatorzy i wojny

Papieże, szczególnie w ostatnich stuleciach, zazwyczaj nie mówią wprost różnym dyktatorom, że ci są dyktatorami. Nawet wtedy, kiedy otwarcie piętnują ich czyny, to znaczy zbrodnie. Wiele osób nie akceptuje takiego podejścia i podaje kontrprzykłady z przeszłości, wspominając choćby proroka Natana ze Starego Testamentu, który wprost powiedział królowi Dawidowi o jego grzechu; czy Jana Chrzciciela, który otwarcie ganił Heroda za jego niemoralne życie; czy przypadek, gdy święty Ambroży Mediolański publicznie skarcił i ekskomunikował cesarza Teodozjusza za masakrę w Tesalonikach, póki cesarz się nie nawrócił.

To powściągliwe zachowanie Stolicy Piotrowej różni komentatorzy tłumaczą tym, że „papieże nie są politykami”, a zatem ich misja jest inna, albo że ich posługa jest powszechna, więc ich zadaniem jest być „ponad” jakąś stroną; albo troską o ochronę obywateli, zwłaszcza katolików, w kraju, w którym rządzi dyktator; lub próbą do końca zachowania szansy na „dialog z dyktatorem”. W każdym razie, zwłaszcza w XX wieku, ta „bezstronność wobec osoby”, która czyni zło, lecz nieignorowanie samego zła, dominuje w zachowaniu papieży wobec różnych tyranów i zbrodniarzy, w tym zwłaszcza wojennych, którzy dopuszczają się ludobójstw. Można wspomnieć papieża Jana Pawła II, który w przemówieniu po masakrze w Srebrenicy kategorycznie potępił tę nieludzką zbrodnię i ludobójstwo, ale ani słowem nie wspomniał o wykonawcach, to znaczy ani Serbia nie została nazwana, ani imię Miloševicia nie padło.

Rzeczywiście, próba oceny takiego podejścia jest dość trudna i niewdzięczna. Teraz, w czasie agresji wojennej Rosji przeciwko Ukrainie, z ukraińskiego punktu widzenia, jest to absolutnie błędne, a nawet, jak uważa wielu, w Ukrainie i nie tylko, niemoralne i niezgodne z Ewangelią. W końcu podobnie wielu ocenia „łagodne działania” różnych zachodnich polityków wobec Rosji podczas wojny. Zazwyczaj uważa się, że kierują się oni „własnymi interesami, merkantylnością, powiązaniami z tyranem” itd. Ale jeśli tam, w zachodniej polityce, rzeczywiście jest coś z wymienionych rzeczy, to co wtedy mamy w Watykanie? Poza utrzymaniem swojej „polityki bezstronności” nic nie przychodzi do głowy. Niektórzy, co prawda, są przekonani o prorosyjskim lobby w Watykanie.

W XX wieku do tej pozycji Stolicy Apostolskiej dodał się jeszcze swoisty „pacyfizm”, który, oczywiście, nie jest ideologią ani nakazem, aby się nie bronić, ale nie akceptuje, jako właściwe podejście, rozwiązywania perypetii z tyranami drogą wojenną. Oczywiście nauka Kościoła Katolickiego, wyrażona między innymi w Katechizmie wydanym w 1992 roku, przewiduje i wspiera sprawiedliwą obronę, nawet militarną, gdy jest to konieczne (patrz: KKK 2307-2310, z odniesieniem do Dokumentów Soboru Watykańskiego II, szczególnie go Konstytucji Gaudium et spes, 79). Jednak poglądy pacyfistyczne można było dostrzec już u papieża Jana XXIII, co było prawdopodobnie spowodowane niedawnym koszmarem II wojny światowej i groźbą wojny nuklearnej na początku lat 60 XX wieku. Nawet u Jana Pawła II można było to zauważyć, zwłaszcza pod koniec jego pontyfikatu, kiedy USA rozwiązywały sprawy drogą wojenną z niektórymi dyktatorami na Bliskim Wschodzie. Papież Benedykt XVI również nie nazywał najeźdźców po imieniu: można wspomnieć wszystkie wojny za jego pontyfikatu, na przykład agresję Rosji przeciwko Gruzji w 2008 roku.

Najbardziej ta tendencja jest widoczna w pontyfikacie papieża Franciszka. Patrząc na to z zewnątrz, na przykład słuchając o potępieniu wojny w Afryce lub wezwaniach do zaprzestania dostarczania broni afrykańskim plemionom, aby nie zabijały się nawzajem, można albo jakoś zrozumieć tę postawę Watykanu, albo się nią nie przejmować. Afryka jest daleko, a plemiona tam rzeczywiście czasami się wzajemnie wyniszczają. Ale kiedy sprawa zaczęła bezpośrednio dotyczyć Ukraińców i Europy, nasze oczekiwania były jednoznaczne: świat musi całkowicie wspierać Ukrainę jako ofiarę rosyjskiej agresji wojennej. Tymczasem wszelkie rozmowy Watykanu o „pokoju”, o „niedostarczaniu broni”, aby nie intensyfikować wojny, są w Ukrainie jednoznacznie postrzegane negatywnie. Pokój jest dobry, ale pokój trzeba bronić i chronić. Pokój nie może być cierpieniem.

Można to ująć tak, jak kiedyś odpowiadał na podobne dylematy moralno-etyczne Tomasz z Akwinu. Zresztą papież Franciszek w 2016 roku cytował właśnie tę myśl Tomasza z Akwinu w encyklice „Amoris Laetitia”. Otóż istnieją ogólne zasady i powinny one być, ale istnieją też konkretne wyjątki i należy je brać pod uwagę, nie ignorować ich. Tomasz z Akwinu pisze w „Sumie Teologii”: „Zasady ogólne są generalnie konieczne, jednak im bardziej wnikamy w szczegóły, tym łatwiej popełnić błąd. […] W praktyce prawda czy właściwe czyny są jednakowe dla wszystkich tylko w ogólnych zasadach, natomiast nie dla wszystkich w konkretnych okolicznościach; a dla tych osób, dla których czyny są właściwe w konkretnych okolicznościach, nie jest jednakowa znajomość teoretycznych zasad. […] Im bardziej wnikamy w szczegóły, tym łatwiej o błąd” (STh I-II, q. 94, a. 4).

Wydaje się, że właśnie tutaj pojawiło się zamieszanie, które łatwo może wystąpić nawet wśród doświadczonych ludzi: pomylenie ogólnego z konkretnym. Ogólnie rzecz biorąc, warto mówić o pokoju, o redukcji zbrojeń, o minimalizacji broni nuklearnej i realizować te działania. Oczywiście, nie jednostronnie, lecz równolegle, tak jak to było praktykowane na świecie w drugiej połowie XX wieku. Jednakże, gdy trwa agresja jednego kraju przeciwko drugiemu, nie wolno mówić o „redukcji zbrojeń” wobec tego, kto się broni, ponieważ jest to wezwanie, jeśli nie do akceptacji zabijania własnego narodu, to przynajmniej do zgody na zniewolenie. Nawet jeśli nieświadomie lub pośrednio. To tak, jakby podczas pożaru mówić o tym, jak niebezpiecznie jest bawić się zapałkami, zamiast nosić wodę, aby zgasić ogień.

 

Watykan i polityka wschodnia

Szczególne miejsce w działalności zagranicznej Stolicy Apostolskiej zajmuje polityka wschodnia, czasem nazywana „Ostpolitik Watykanu”. Zaczęła się ona po tym, jak ZSRR pod koniec II wojny światowej okupował wschodnie i centralne części Europy i ustanowił w tych krajach reżimy komunistyczne. Celem Ostpolitik było prowadzenie dialogu z państwami w nowych realiach, aby maksymalnie nie zaszkodzić wiernym danych krajów. Ponadto, bezpośrednio w ZSRR istotny był światowy dialog ekumeniczny z Rosyjskim Kościołem Prawosławnym, który był całkowicie kontrolowany przez ówczesne władze.

Często, jak się wydaje, efektem tej polityki była maksyma: cel uświęca środki. Choć może to tylko pozory, a w rzeczywistości chodziło o szukanie kompromisów dla wspólnego dobra. Tak czy inaczej, Watykanowi zależało na tym, aby rządy komunistyczne nie prześladowały chrześcijan, a tym rządom – żeby Watykan głośno o tych prześladowaniach nie mówił. Błędne koło. Coś jednak z tego udało się wycisnąć.

Na przykład Watykan, w osobie papieża Jana XXIII, porozumiał się z przywództwem ZSRR w sprawie uwolnienia z syberyjskiego obozu głowy Ukraińskiego Kościoła Greckokatolickiego, Josyfa Slipyja, a w zamian mamy pełne milczenie w dokumentach Soboru Watykańskiego II o ZSRR. Krótko mówiąc, jak stwierdził jeden z twórców Ostpolitik, kardynał Achille Silvestrini, Kościół katolicki świadomie wybrał taką politykę wschodnią, mając dwie możliwości: albo ostro sprzeciwić się komunizmowi i „bohatersko zginąć” na tamtych ziemiach, albo „w dynamicznie zmieniającej się sytuacji na świecie szukać bardziej efektywnych dróg, które doprowadzą do ostatecznego zwycięstwa”.

Niespodziewane dla ZSRR było wybranie na papieża w 1978 roku Jana Pawła II, który generalnie kontynuował Ostpolitik (nawet jak ktoś to postrzega inaczej), ale w nowym, bardziej ofensywnym formacie. Papież Polak zauważył, w przeciwieństwie do swoich poprzedników, że „komunizm nie jest już tak silny, jak się wydawało” i że nie jest „na długo”, jak myśleli twórcy Ostpolitik. To wszystko pokazało, że Watykan przechytrzył komunistów, a ci ostatecznie przegrali. Na ten temat klasycznymi książkami są prace niemieckiego watykanisty Hansajakoba Stehle, takie jak „Ostpolitik Watykanu” (1975) czy „Tajna dyplomacja Watykanu. Papieże i komuniści” (1993).

I choć czasy Związku Radzieckiego minęły, to poprzednie opracowania pozostały. Papieże w Rzymie się zmieniają, czasem po dość krótkim okresie, ale starożytna organizacja, taka jak chrześcijaństwo, nie zmienia się tak szybko. Jeden z pracowników Papieskiej Rady ds. Popierania Jedności Chrześcijan kiedyś powiedział: „Tutaj w Rzymie przez dziesięciolecia ciężko pracowaliśmy, aby budować relacje z największym i najbardziej wpływowym Kościołem wschodnim na świecie, i robiliśmy to mimo tego, że byliśmy świadomi, kim i czym jest ten Kościół, mimo jego podstępności i wykorzystywania nas, ale teraz nie możemy tego wszystkiego przekreślić jednym ruchem, bo to nie po chrześcijańsku”. Może taka postawa wynika z „macierzyńskiego uczucia”, jakim Rzym, jako „dobra matka”, ma ogarniać wszystkie swoje dzieci, nawet „podstępne i zbłąkane”? Albo z jakiegoś dawnego zachwytu niektórych na Zachodzie nad „tajemniczą rosyjską duszą”? Tak czy inaczej, ten cytat, jak to się mówi, jest do przemyślenia.

Kiedyś jeden z architektów Ostpolitik Watykanu, odpowiedzialny za relacje Watykanu ze ZSRR za czasów papieża Pawła VI, a za czasów Jana Pawła II mianowany Sekretarzem Stanu Stolicy Apostolskiej i kardynałem, Agostino Casaroli (✝1998), tak zdefiniował potrzebę „wschodniej polityki Watykanu” w czasach „żelaznej kurtyny”: „Ocalenie Kościoła za żelazną kurtyną wymagało dostępu katolików do sakramentów. Ale jak najlepiej uzyskać ten dostęp w warunkach reżimu totalitarnego? Odpowiedź Ostpolitik była taka: dostęp do sakramentów wymagał księży. Święcenia kapłańskie wymagały biskupów. Aby mieć biskupów tam, na miejscu, konieczne było zawarcie porozumień z komunistycznymi reżimami. Uzyskanie tych porozumień oznaczało unikanie retorycznych konfrontacji… Papież Paweł VI rozumiał, że „nie była to chwalebna polityka”.

Właśnie, Paweł VI od czasu do czasu chciał „zerwać się” i powiedzieć wszystko, co myśli o reżimach komunistycznych, ale dyplomacja watykańska, m.in. Casaroli, stale go powstrzymywała, co było trudnym doświadczeniem zarówno dla papieża, jak i dla Kurii Watykańskiej. Pod koniec życia kardynał Casaroli wydał książkę-wspomnienie, która opisywała tamte czasy. Jej tytuł bezpośrednio nawiązuje do Ostpolitik: „Męczeństwo cierpliwości”.

Oczywiście, nie brakowało w samym Kościele Katolickim krytyków Ostpolitik Stolicy Apostolskiej. Takim krytykiem był kiedyś polski kardynał Stefan Wyszyński (✝1981), który w tej sprawie toczył gorące spory z Watykanem. Wyszyński nazywał Ostpolitik „wyjątkowo nierozważną” postawą wobec krajów komunistycznych. Watykan jednak trwał przy swoim, uważając, że ma szerszy, globalny obraz sytuacji, niż lokalna perspektywa i doświadczenie warszawskiego kardynała Wyszyńskiego.

Znany katolicki publicysta George Weigel uważa, że Ostpolitik nie osiągnęła swoich celów. Tak pisze w jednym z artykułów, który ukazał się we wrześniu 2021 roku na łamach „The First Things”, amerykańskiego konserwatywnego, a zarazem ekumenicznego katolickiego czasopisma: „Polityka wschodnia przekształciła Kościół Katolicki na Węgrzech w instytucję praktycznie całkowicie zależną od lokalnej Partii Komunistycznej i państwa. Ostpolitik zdemoralizowała żywe części Kościoła w Czechosłowacji. Niepotrzebnie skomplikowała sytuację Kościoła w Polsce. I dała pole manewru w całym regionie dla fałszywych organizacji katolickich, składających się z sympatyków i „towarzyszy podróży” komunistycznych reżimów”. Ponadto wywiady krajów komunistycznych dzięki Ostpolitik miały dostęp do Watykanu i oczywiście nie siedziały tam bezczynnie.

George Weigel uważa, że wokół Ostpolitik w samym Watykanie powstał mit czegoś pozytywnego, dzięki czemu udało się rozwiązać wiele trudnych problemów. Amerykański publicysta katolicki nie zgadza się z tą oceną i pisze: „Ta mitologia kształtuje politykę watykańską XX wieku pod hasłem akomodacji i „dialogu”, który jednak podważa moralne świadectwo Kościoła Katolickiego przeciwko represjom w Hongkongu, Chinach, Wenezueli, Białorusi, na Kubie, w Nikaragui i w innych miejscach”. Te „inne miejsca” teraz osobiście poznała Ukraina. Weigel kończy: „Prześladowany Kościół zasługuje na coś lepszego. Podobnie jak świat, który potrzebuje moralnej jasności”.

 

Polityka Watykanu a wojna w Ukrainie

Jakkolwiek by nie było, czy jak byśmy nie chcieli, polityka Watykanu będzie się zmieniać powoli, oby w kierunku ewangelicznego ducha. Dziś to już nie są czasy Średniowiecza, kiedy to Kościół dominował na świecie, ani nawet nie jest to XX wiek, kiedy można było pozwolić sobie na myślenie o niektórych kwestiach społecznych jedynie w kategoriach politycznych. Dziś trudno się już ukryć za „polityczną celowością” czy „bezstronnością” w imię „pojednania stron”. Kiedy obie strony są winne, kiedy nie wiadomo, gdzie jest agresor, a gdzie ofiara, kiedy naprawdę istnieje jeszcze szansa pokojowego rozwiązania wojny, wtedy tak, mediacyjna rola Watykanu może być cenna. I takich przykładów jest wiele. Warto jednak czasem nie tylko myśleć ogólnymi zasadami, jakkolwiek jasnymi i wzniosłymi, ale także zejść na poziom konkretnych okoliczności, które wymagają większej jasności i poświęcenia.

Kościół Katolicki jest Kościołem Powszechnym, w którym zgromadzone są niemal wszystkie narody świata. Dlatego jest obecny w różnych systemach światowych i różnych warstwach politycznych, ekonomicznych, mentalnych czy kulturowych. Watykan musi manewrować, aby być „matką wszystkich swoich dzieci”: i tych dobrych, i tych złych. Jednak duch ewangeliczny wymaga działania zgodnie ze słowami Jezusa Chrystusa: „Poznacie prawdę, a prawda was wyzwoli” (J 8, 32). A także zgodnie ze słowami apostoła Pawła: „Ku wolności wyswobodził nas Chrystus” (Ga 5, 1). Nie można starać się być „dobrą matką” dla wszystkich, zwłaszcza dla grzeszników, kosztem prawdy i sprawiedliwości. A także kosztem wolności, czyli uzależniając Ewangelię od jakiejś tam Ostpolitik czy jakiejkolwiek innej polityki. Nie można Ewangelii, która ma pozaziemskie pochodzenie i wymiar zbawczy, zastąpić świeckim duchem, właściwym polityce, interesom, koniunkturze, celowości politycznej, a tym bardziej kompromisom z prawdą.

Papież Franciszek w adhortacji apostolskiej „Evangelii Gaudium” („Radość Ewangelii”), ogłoszonej na początku jego pontyfikatu, czyli w 2013 roku, pisał: „Duchowa światowość, kryjąca się za pozorami religijności, a nawet miłości Kościoła, polega na szukaniu chwały ludzkiej i osobistych korzyści zamiast chwały Pańskiej. To Jezus zarzucał faryzeuszom: «Jak możecie uwierzyć, skoro od siebie wzajemnie odbieracie chwałę, a nie szukacie chwały, która pochodzi od samego Boga?» (J 5, 44). Chodzi o subtelny sposób szukania «własnego pożytku, a nie – Chrystusa Jezusa» (Flp 2, 21). Przyjmuje ona wiele form, w zależności od typu osoby oraz warunków, w jakich tkwi. Ponieważ łączy się ze staraniem o zachowanie pozorów, nie zawsze towarzyszą jej grzechy publiczne i na zewnątrz wszystko wydaje się poprawne. Gdyby jednak przeniknęła do Kościoła, «byłoby to nieskończenie bardziej bolesne niż cała zwykła moralna światowość»” („Evangelii Gaudium”, 93).

Odnośnie konkretnej sytuacji, np. wojny Rosji przeciwko Ukrainie, czytamy w Kompendium Nauki Społecznej Kościoła, wydanym w 2004 roku przez Papieską Radę „Sprawiedliwość i Pokój”: „Prawo do stosowania siły w celach obrony koniecznej związane jest z obowiązkiem ochrony i niesienia pomocy niewinnym ofiarom konfliktów, które nie mogą obronić się przed agresją. We współczesnych konfliktach, często rozgrywających się na obszarze tylko jednego państwa, normy humanitarnego prawa międzynarodowego powinny być w pełni respektowane. W zbyt wielu okolicznościach uderza się w ludność cywilną, czasami nawet traktowaną jako wojenny cel. W niektórych wypadkach jest ona brutalnie mordowana lub wypędzana z własnych domów i ziemi, poprzez przymusowe przesiedlenia, pod niedopuszczalnym pretekstem „czystek etnicznych”. W takich tragicznych okolicznościach konieczne jest, aby humanitarna pomoc docierała do ludności cywilnej i aby nie była nigdy wykorzystywana do uzależniania obdarowanych: dobro osoby ludzkiej musi mieć pierwszeństwo przed interesami walczących stron” (Kompendium, 504).

Nieco wcześniej w tym samym Kompendium, nawiązując do Katechizmu Kościoła Katolickiego, powiedziano: „Zbrojna napaść jest niemoralna ze swej natury. W przypadku wystąpienia takiego tragicznego konfliktu rządzący napadniętym państwem mają prawo i obowiązek zorganizować obronę, także przy użyciu broni (por. KKK 2265). Aby użycie siły militarnej było uprawnione, muszą zaistnieć ściśle określone warunki. „Potrzeba jednocześnie: 1) aby szkoda wyrządzana przez napastnika narodowi lub wspólnocie narodów była długotrwała, poważna i pewna; 2) aby wszystkie inne środki zmierzające do położenia jej kresu okazały się niemożliwe lub nieskuteczne; 3) aby istniały poważne warunki powodzenia; 4) aby użycie broni nie pociągnęło za sobą jeszcze poważniejszego zła i zamętu niż zło, które należy usunąć. W ocenie tego warunku bardzo ważne jest uwzględnienie potęgi nowoczesnych środków niszczenia. Są to elementy tradycyjnie wymieniane w teorii tzw. wojny sprawiedliwej. Ocena warunków uprawnienia moralnego należy do roztropnego osądu tych, którzy mają zadanie troski o dobro wspólne”” (por. KKK 2309), (Kompendium, 500).

Nie ma wątpliwości, że Watykan dąży do wspierania i wspiera Ukrainę w wojnie obronnej przeciwko Rosji. To, co od początku tej wojny budzi wątpliwości u wielu obywateli Ukrainy, a czasem nawet rozczarowanie, to niejednoznaczność stanowiska Watykanu wobec agresora. Watykan, myśląc globalnie i perspektywicznie, po pierwsze powinien lepiej zagłębić się w źródła tej wojny, dostrzec jej prawdziwego sprawcę i prawdziwą ofiarę, a nie tylko – jak twierdzi rosyjska propaganda – widzieć walkę światowych interesów o wpływy na terytorium Ukrainy.

Po drugie, Watykan powinien dokładnie przeanalizować wszystkie lekcje z przeszłości, kiedy Stolica Apostolska zajmowała niejednoznaczne stanowisko moralne wobec agresora i ofiary, albo nawet bezpośrednio lub pośrednio opowiadała się po stronie agresora, albo po prostu przenosiła sprawę na wyższy poziom, starając się być „ponad stronami konfliktu”. Takie podejście może przyjąć jakieś państwo neutralne, jak np. Szwajcaria, ale nie autorytet moralny, jakim jest Stolica Apostolska, który przez wieki będzie musiał tłumaczyć się lub przepraszać za swoje takie, a nie inne stanowisko. „Komu wiele dano, od tego wiele wymagać się będzie; a komu wiele zlecono, tym więcej od niego żądać będą” (Łk 12, 48). Nie tylko Ukraina, ale i świat „wymaga i żąda” od autorytetu moralnego ducha ewangelicznego, ukazania prawdziwej wolności i prawdy. Jeśli Ukraina i świat tego oczekują, to tym bardziej Bóg.

 

Tłumaczenie z ukraińskiego: autor artykułu