W Blasku Eucharystii staję się czysta i przepełniona Bożą Nadzieją…
Nie potrafię wypowiedzieć zwykłymi słowami przedziwnej i Wielkiej Tajemnicy Bożego Miłosierdzia, która jest we mnie poprzez Dar Eucharystii. Nie potrafię do końca ponazywać, dopowiedzieć, wyznać…

Po wielu latach uświadomiłam sobie, że nie wyobrażam sobie żadnego dnia – tego dnia codziennego – bez udziału we Mszy św., i wiem, że w każdym dniu nic poza EUCHARYSTIĄ – ważniejszego nie może się wydarzyć. Tak po prostu: Eucharystia to Najważniejsze Wydarzenie w każdym dniu mego życia!

Nie jest to przyzwyczajenie, nie jest to sposób swoistej pobożności, ale jest to jakieś najgłębsze pragnienie, jakaś wielka pewność, jakaś wręcz konieczność czerpania ze Źródła Miłości i Umocnienia. Wiem, że to niewyrażalne doświadczenie wiary, którego nie da się wytłumaczyć inaczej, jak tylko prostym wyznaniem serca: Pragnę, chcę, aby każda Eucharystia była dla mnie i dla tych, z którymi spotykam się na codziennych życiowych ścieżkach, była Mocą i Nadzieją w drodze.

Pamiętam, jak kiedyś jeden z kapłanów porównał potrzebę zwykłego pokarmu z Pokarmem Komunii św. i podkreślił, że tak jak człowiek głodujący choruje na anemię z powodu braku pożywienia i nawet z tego powodu umiera, tak i nasza dusza pozbawiona Pokarmu z Nieba,  doświadcza anemii i przymiera w niej, albo niestety umiera w niej życie Boże. Słowa te bardzo mocno utkwiły w mym sercu. Stąd też jest we mnie ogromne zatroskanie i o siebie, i o tych, którzy już doświadczają owej duchowej anemii. Potrzeba zatem „lekarzy”, którzy zaradzaliby, jakże już częstej i ciężkiej chorobie: anemii ducha. W moim życiu wiary, owym ”lekarstwem”, które jest skuteczne – jest zawsze spowiedź święta.

Tak to już jest w naszym człowieczym życiu, że trzeba nam często niejako „potykać się” o innych i o siebie, aby wreszcie zatęsknić za Miłosierną Miłością Boga, która uleczy rozgrzeszeniem i… przyjąć Komunię św. – Chleb Życia. Dopiero wtedy, mocą tego Pożywienia znowu – jak prorok Eliasz – iść do „swojej” Góry Horeb.

„Jestem Hostią Konsekrowaną” – wyznała św. Siostra Faustyna – i rzeczywiście po każdej Komunii św. mam wielkie pragnienie, aby być taką Hostią i nieść w „monstrancji swego serca” Boga – Prawdziwego i Żywego Chrystusa. Mam takie pragnienie… I staram się wszędzie tam, gdzie i pusto, i smutno, i ciemno – nieść Chrystusa Eucharystycznego. Nie jest to ani łatwe, ani proste, ani atrakcyjne, ani też dobrze postrzegane przez idących obok a jednak !

Dane mi jest żyć w samym centrum tego świata. Takiego świata, jaki otacza nas często swą bylejakością, bezwzględnością, a tym samym zagubieniem i bezradnością.
Dane mi jest współ-czuć z tymi najbardziej potrzebującymi, a więc z tymi, którzy się pogubili, nie mają nadziei, są sfrustrowani, wykluczeni.
Świat współczesny, propagujący cywilizację zła, odrzuca cywilizację miłości, a więc wszystko co zawarte jest w Dekalogu. Świat współczesny uparcie zmierza do samozagłady. Promocja zła powoduje zranienia, cierpienia, bezradność i sieje spustoszenie, zwłaszcza w wielu młodych, tym samym mocniej poranionych i bezradnych; według mnie już bardzo chorych na ciężką i zaawansowaną anemię duszy.
Dane mi jest w codzienności być przy nich, być przy ranach tego świata; świata, w którym głód Boga jest najbardziej dotkliwym głodem. Ta prawda o głodzie Boga we współczesnym świecie umacnia mnie w przekonaniu, że dlatego Chrystus pozostał z nami w Eucharystii, bo aż do końca nas umiłował, abyśmy karmili się Nim i nie ustawali w drodze…

Wiem, że wiele osób wierzących i praktykujących zdaje sobie sprawę z tego, że bez Pokarmu Chrystusowego: Chleba i Wina, bez Eucharystii – nie mamy szans przeżyć do końca swego życia w Wierze, Nadziei i Miłości.
Wiem też, że mimo własnych niemocy, ograniczeń i człowieczych bylejakości – dzięki umocnieniu Eucharystią mogę, dźwigać „jak tonę ciężaru” nie tylko siebie, ale udźwignąć także tych współ-pielgrzymujących ze mną ku Wieczności.

Dodać muszę, że codzienna Msza św. prowadzi mnie także ku adorowaniu Jezusa. To niesamowite doświadczenie wiary: klęczeć w Jego Obecności, adorować Jezusa, upaść, runąć przed Nim jak ścięte drzewo… I trwać… Istnieć cicho i bez pytań… Uwielbiać Jezusa każdym momentem swego istnienia, aby później posługiwać samotnym, opuszczonym, wykluczonym społecznie, odrzuconym… I iść do nich na kolanach… I kochać prawdziwie – tak, jak Pan Jezus umiłował nas w Eucharystii…

Nie jest to wszystko ani proste, ani łatwe, ani też „modne”. A jednak, kiedy codziennie jestem umocniona Bogiem przez udział we Mszy św., kiedy na każdą Eucharystię zanoszę na Ołtarz Ofiarny, na Krzyż – wszystkie nasze dzienne sprawy, mam to przekonanie, że nie są zmarnowane moje człowiecze usiłowania, bo ufam, że staję się niejako owym zaczynem ewangelicznym w świecie, który potrafi od wewnątrz „zakwasić” także ten współczesny, jakże nieudaczny świat.

Trudno pominąć w tym osobistym wyznaniu to, jakie ogromne znaczenie ma w moim życiu obecność Maryi, Niewiasty Eucharystii. To Ona tak najzwyczajniej prowadzi mnie niejako za rękę. Prowadzi do Jezusa drogą wiernej miłości, miłości, która cierpliwa jest, łaskawa i nigdy nie ustaje.

Jedno wiem na pewno, że moje życie, moja codzienność w życiu rodzinnym, w pracy i wszędzie, gdzie dane mi jest żyć, że to moje życie bez Eucharystii byłoby bardzo chore na duchową anemię i prowadziłoby i mnie, i tych obok – ku śmierci wiecznej.

Św. Jan Paweł II podkreślał: „Eucharystia jest bramą do Nieba, która otwiera się na ziemi… Eucharystia jednoczy Niebo z ziemią. Zawiera w sobie i przenika całe stworzenie”.

Dlatego:
Dziękuję Panu Bogu codziennie za Dar Eucharystii
Dziękuję za Kongres Eucharystyczny w naszej diecezji
Dziękuję Kapłanom, dzięki którym mogę nieustannie czerpać ze Zdrojów Zbawienia
Dziękuję za Boże Miłosierdzie, za wszystkie Sakramenty Święte
Dziękuję Kościołowi Chrystusowemu za nauczanie i karmienie nas Słowem i Eucharystią
Dziękuję za wszystkie Dary Nieba, które prowadzą i umacniają nas w drodze ku Wieczności!

K.B.