Za dzieło jego życia i podstawę beatyfikacji uważa się właśnie założenie zgromadzenia Sióstr Dominikanek z Betanii. Wydaje mi się jednak, że takie stwierdzenie jest niesłuszne i niesprawiedliwe. „Chociaż fundacja była dziełem życia o. Lataste, nie była jego jedynym zajęciem: jego zaangażowanie w służbę tym «drogim siostrom» nigdy nie wypełniło przestrzeni tego, co podstawowe w życiu brata kaznodziei: kaznodziejstwa opartego na życiu wspólnym” – napisał jego biograf.

Alcide Vital Lataste urodził się w 1832 r. Wcześnie został ochrzczony i był religijnie wychowany przez matkę oraz starsze rodzeństwo (był najmłodszym z siedmiorga dzieci), szczególnie siostrę Rosy, która została zakonnicą. Jego ojciec był wolnomyślicielem, ale nie sprzeciwiał się religijnemu wychowaniu dzieci. Wcześnie w chłopcu zrodziła się myśl o kapłaństwie. Ojciec wysłał go wprawdzie na nauki do małego seminarium, jednak na kierunku, który nie przygotowywał do kapłaństwa. Poza tym Lataste od dzieciństwa był chorowity, miał wielkie poczucie własnej grzeszności i niegodności, dlatego też droga kapłaństwa wydawała mu się tak naprawdę nieosiągalna. Tak więc młody Lataste został urzędnikiem podatkowym i w tym zawodzie pracował przez kilka lat w różnych miastach na południu Francji.

Jednakże myśl o kapłaństwie go nie opuszczała, przeciwnie, ponieważ był religijnie bardzo wrażliwy, duchowo dobrze uformowany i głęboko zaangażowany w życie modlitewne i dzieła miłosierdzia (był bardzo aktywnym członkiem założonego przez bł. Frederika Ozanama Stowarzyszenia św. Wincentego a Paulo i gorliwym uczestnikiem regularnych nocnych adoracji Najświętszego Sakramentu), pragnienie jeszcze pełniejszego oddania się Bogu i posłudze duchowej, wzmagały się w nim. Rozważał różne możliwości: interesował się norbertanami i karmelitami. Do tych ostatnich zniechęciła go nadmierna asceza, a dokładniej wystraszył go odgłos samobiczowania braci, które słyszał odprawiając rekolekcje w ich klasztorze. Napisał wówczas: „Nigdy nie będę miał odwagi, a raczej okrucieństwa, by traktować moje ciało w ten sposób”. Ostatecznie, mając 25 lat, 4 listopada 1857 r., zapukał do furty nowicjatu dominikańskiego. Zapewne duże znaczenie dla decyzji o wyborze dominikanów miało dla Lataste’a spotkanie z o. Lacordairem, z którym też utrzymywał sporadyczny kontakt korespondencyjny. Tu warto wspomnieć, że po kasacie zakonu podczas rewolucji francuskiej, dopiero w 1850 roku na nowo zaczęła istnieć prowincja francuska, której odnowicielem był właśnie o. Lacordaire.

Alcide został przyjęty do nowicjatu i otrzymał zakonne imię Jean-Joseph. Po roku złożył śluby i rozpoczął studia. Jednakże z powodów zdrowotnych sporą część lat formacji spędził w infirmerii, co z jednej strony stawiało pod znakiem zapytania jego zakonną przyszłość, z drugiej jednak doświadczenie cierpienia i samotności pogłębiło jego życie duchowe, a nadto umożliwiło mu dość samodzielny rozwój intelektualny.

W końcu, pomimo wszelkich trudności, w lutym 1863 r. przyjął święcenia kapłańskie. Od razu też został rzucony na głębokie kaznodziejskie wody. Był bardzo aktywnym i gorliwym kaznodzieją i rekolekcjonistą. W 1864 r., wciąż będąc młodym kapłanem, głosił rekolekcje w jednym z centralnych więzień dla kobiet, które znajdowało się w jego rodzinnym mieście Cadillac. Zaczął te rekolekcje nietypowo, biorąc pod uwagę klimat miejsca i audytorium: „Moje drogie siostry” – powiedział. Przez te słowa, i w ogóle przez sposób i treść głoszonych nauk, bardzo poruszył słuchające go kobiety. Rok później głosił takie rekolekcje ponownie. Mówił wówczas do tych kobiet, że ich los jest podobny do mniszek, które prowadzą życie kontemplacyjne. I choć powody ich sposobu życia są różne, to jednak one same mogą zdecydować, jak ten czas zamknięcia w nietypowej „klauzurze”, przeżywany na pracy i milczeniu, wykorzystają, jaki nadadzą mu sens.

Spotkanie z blisko czterema setkami osadzonych, które dobrowolnie niemal w komplecie uczestniczyły w tych rekolekcjach kosztem czasu przeznaczonego na sen (bo swoje trzynaście godzin pracy i wszelkie inne obowiązki musiały wypełnić), ponadto ich masowy udział w nocnych adoracjach oraz liczne spowiedzi bardzo silnie na niego podziałały. Wtedy właśnie zrodziła się w nim idea, a raczej doznał bożej inspiracji, żeby założyć zgromadzenie, które przyjmowałoby te spośród byłych więźniarek, które rozpoznałyby u siebie powołanie do życia kontemplacyjnego. Założenie było takie, że do zgromadzenia będą wstępować zarówno kobiety „zwyczajne”, bez mrocznej przeszłości, jak i takie z „przeszłością”, i nie będzie między nimi różnicy w stroju i sposobie życia, w prawach i obowiązkach. Było to o tyle istotne i nowatorskie, że w społeczeństwie tamtych czasów kobiety wychodzące z więzienia nie miały właściwie żadnych perspektyw. Niemal niemożliwe było znalezienie godziwej pracy czy mieszkania, nie mówiąc już o wstąpieniu do zakonu. Stopniowo, pokonując liczne trudności, znajdując nielicznych sprzymierzeńców i współpracowników oraz potrzebne środki, Lataste w końcu takie zgromadzenie założył. Zostało ono nazwane: Siostry Dominikanki z Betanii. Pierwszy dom powstał w 1866 r. w Frasnes-le-Château, a w 1868 r. dwie pierwsze byłe więźniarki otrzymały habit. Klimat społeczny, który otaczał powstające dzieło dobrze oddają słowa proboszcza miejscowej parafii. Kiedy o. Lataste zapowiedział, że do czasu mianowania kapelana zakonnice będą uczęszczały na msze do kościoła parafialnego, proboszcz odpowiedział, że „tego rodzaju osoby nie będą mogły uczęszczać do parafii; ich obecność w kościele wyrządziłaby szkodę, zakłóciłaby jego medytacyjną atmosferę i byłaby źródłem bardzo złych komentarzy. Byłbym bardzo zmartwiony, gdybym musiał je tu widzieć”. Także w samym zakonie dominikańskim nowe zgromadzenie miało zarówno zwolenników, jak i przeciwników. Jednakże powstało za zgodą przełożonych (ze wsparciem ówczesnego generała zakonu, o.  Jandela). Patronowała temu dziełu, jak i całej duchowości Lataste’a, św. Maria Magdalena, do której miał ogromne nabożeństwo – stąd właśnie „Betania”. Niestety wkrótce, trzy lata po założeniu zgromadzenia, o. Lataste zmarł. Miał zaledwie 37 lat, a księdzem był lat 6.

Założenie zgromadzenia było „tylko” efektem, może lepiej powiedzieć „owocem”, całego jego życia, jego osobowości, pobożności, wiary i miłości – krótko mówiąc: jego świętości. Już w młodości miał ogromną wrażliwość na ludzką biedę, był człowiekiem wielkiej pokory, bardzo rozmodlonym. Miał głęboką duchowość eucharystyczną i maryjną. Był wielkim głosicielem Bożego miłosierdzia. O grzesznikach mówił: „Byli winni, to prawda! Ale trwając przez długi czas we łzach i miłości do Boga zyskali drugą niewinność. Tak, byli winni, ale Bóg nie pyta nas o to, kim byliśmy; dotyka Go tylko to, kim się staliśmy”. Już w początkach swojej działalności kaznodziejskiej, w kazaniu na Wielki Piątek, wygłoszonym krótko po święceniach, mówił o wielkich grzesznikach, którzy dostąpili miłosierdzia i się nawrócili:

Wszystkie twoje zbrodnie, bez względu na to, jak są wielkie, nigdy nie przemogą Jego miłości i Jego nieskończonego miłosierdzia! Czyż nie widzieliście już, jak odpuścił wszystkie grzechy Marii Magdalenie, uwolnił kobietę przyłapaną na cudzołóstwie, spojrzał na Piotra i ocalił go? Czyż nie słyszałeś, jak obiecał Dobremu Łotrowi miejsce raju? Cokolwiek uczyniliście, cokolwiek byście jeszcze uczynili, nigdy nie rozpaczajcie wobec Bożego miłosierdzia; ale uparcie ufajcie Jego łasce, która wzywa was w tej właśnie chwili.

A przede wszystkim przez całe życie miał ogromne pragnienie świętości i kochania Boga. W jednym z listów do matki Henryki-Dominiki, pierwszej przełożonej Dominikanek z Betanii, pisał:

Proś dobrego Boga, naszego kochającego Mistrza, naszego Pana, abym stał się świętym! Abym kochał aż do przesady! Abym kochał i we wszystkim postępował zgodnie z Jego wspaniałą wolą! Wydaje mi się, że przez długi czas było to moim jedynym pragnieniem, ale jestem daleki od tego w moich działaniach! A najbardziej martwi mnie to, że co jakiś czas wydaje mi się (powinienem powiedzieć: bardzo dobrze widzę), że to pragnienie we mnie słabnie. Biada, gdybym je stracił lub pozwolił, by osłabło! Rzeczywiście, kocham Naszego Pana mniej niż w pierwszych dniach mojego życia zakonnego: jestem przez to upokorzony i poważnie cierpię z tego powodu, ale tak właśnie jest. O mój Boże, wybaw mnie ode mnie samego, opróżnij mnie z całego mojego ja i napełnij mnie aż do przepełnienia Tobą i tylko Tobą!

Na łożu śmierci wypowiedział słowa: „Mam tylko jedną myśl, która obejmuje wszystko i zużywa wszystkie moce mojej duszy: Boga – akt miłości tak intensywny i ciągły, że nie jestem w stanie ani zwiększyć mojej żarliwości, ani jej powstrzymać. Wydaje mi się, że cała moja dusza, ze wszystkim, co zawiera, jest rzucona na łono Boga i nie pozostaje jej nic innego, jak tylko to, by Bóg przeniknął wszystkie jej części, dając jej życie, oświecenie, obejmując ją, czyniąc ją boską”.

Był bardzo dumny z tego – i wdzięczny – że był dominikaninem. „Z całego serca dziękuję całemu Zakonowi św. Dominika za to, że dał mi swój święty habit. Dziękuję i błogosławię, teraz, gdy umieram, wszystkim osobom, które mnie zaakceptowały i pomogły przez swoje modlitwy, rady, wpływy. Przebaczam wszystkim, którzy mnie nie zaakceptowali, a nawet sprzeciwiali się i walczyli ze mną; modlę się do Boga, aby pobłogosławił ich wszystkich, wszystkich”. „Jaki jestem słaby i tchórzliwy, gdy jestem sam! W rzeczywistości jesteśmy bardziej samotni, niż mogłoby się wydawać, z powodu pracy, która w pewnym sensie przytłacza nas wszystkich. A jednak, co za różnica w porównaniu z księżmi diecezjalnymi! Och! Nie porzuciłbym mojego zakonnego habitu za całe złoto czy wszystkie zaszczyty tego świata”.

Co ciekawe, pobożność i gorliwość o. Lataste’a nie wyrastała w pierwszej kolejności z modlitwy, ale z głoszenia. A jego pragnienie świętości, które wielokrotnie wypowiadał i które było jego pierwszym i najważniejszym pragnieniem, było ściśle związane z pragnieniem zbawienia i uświęcenia dla innych, co jest tak charakterystyczne dla duchowości dominikańskiej.

Proces beatyfikacyjny o. Lataste’a rozpoczął się już w 1937 r., ale dopiero w 2012 r. dobiegł końca. Uroczystości beatyfikacyjne miały miejsce 3 czerwca 2012 r. w Besançon. Jego wspomnienie liturgiczne przypada 10 marca, w dzień jego śmierci.

[Korzystałem w książki „My Dear Sisters. Life of Bl. Jean-Joseph Lataste OP, Apostle to Prisoners (1832-1869)”, która jest tłumaczenie z francuskiego „Ces femmes qui étaient mes sœurs…”. Autorem jest Jean-Marie Gueullette OP, wicepostulator procesu beatyfikacyjnego]