Przesłanie Teofila Lenartowicza zawładnęło moim sercem tak bardzo, że w ostatnim czasie towarzyszyło mi niemalże wszędzie. Aż dziwne, że dopiero teraz, po tylu latach życia w Instystucie, dotarło do mnie, że rzeczywiście od początku, czyli już od chrztu, bierzmowania, a przede wszystkim od mojego świadomego TAK poprzez śluby wieczyste – jestem w „ogniach świętych” samego Ducha Świętego!

Wiele razy doświadczałam tego niesamowitego „porywu”, który stawał się niemalże codziennie imperatywem: Trzeba PŁONĄĆ, żeby ZAPALAĆ!, a więc IDŹ I ŚWIEĆ…

I oto nie tak dawno uczestniczyłam w Mszy Świętej ślubnej: piękni nowożeńcy, wzruszeni rodzice, grono przyjaciół i, tak jak ja, „przypadkowe” osoby. Trwaliśmy w atmosferze radosnego ślubowania młodej pary.

Jest w naszej parafii piękny i wymowny zwyczaj, że na początku ceremonii ślubu, rodzice nowożeńców zapalają od paschału dwie świece, specjalnie umieszczone przy ołtarzu. Jest to znak, że Światło Chrystusa – w znaku świecy zapalonej przy chrzcie ich dzieci – przetrwało do tego czasu. I tak było tym razem. Młodzi udzielili sobie ślubu, a kapłan pobłogosławił ich miłości. Przed modlitwą „Ojcze nasz” nowożeńcy zapalili własne świece od płomieni świec swoich rodziców i przenieśli te płomienie do jednej świecy umieszczonej  na ołtarzu, zapalając ją wspólnie. Wówczas kapłan oznajmił, że od tej pory ta jedna świeca zawiera oba płomienie RAZEM… I nie ma już podziału. Nie można mówić, że więcej jest płomienia żony, czy męża. Ta ich świeca pali się już jednym płomieniem, bo oni są już jedno.

Właśnie w tym momencie, kiedy kapłan oznajmiał młodej parze o tej wspaniałej i wymownej jedności – także w znaku owego płomienia, gdy życzył im, aby bardzo często tę świecę zapalali, aby jej nie oszczędzali i nie pozwolili, aby kopciła lecz paliła się jasnym płomieniem miłości – uświadomiłam sobie dzień moich zaślubin z Chrystusem – i doznałam swoistego olśnienia, że wtedy, gdy przez śluby posłuszeństwa, czystości i ubóstwa zawierałam ten jeden jedyny niepowtarzalny „związek” z Chrystusem, że wtedy dołączyłam swój maleńki płomień do Płomienia Światła Chrystusowego i… że wtedy zaczęłam płonąć Chrystusowym Płomieniem, który nigdy nie kopci, nigdy nie pełga i nigdy nie zgaśnie. Zrozumiałam w tym momencie, że mój płomyk zjednoczony z Płomieniem Chrystusa nie jest w stanie przeszkodzić ani umniejszyć Bożego Światła, które dane mi jest nieść innym. „Jesteś w Ogniach Świętych” – pomyślałam ze wzruszeniem i nową nadzieją. Jestem w „Ogniach Świętych” – powtórzyłam całym sercem przyjmując Pana Jezusa w Komunii Świętej. Jestem w „Ogniach Świętych”, bo mam możliwość płonąć jednym światłem z Chrystusem!

Umocniona tą, jakby nową wiedzą, wdzięczna za ów Dar niewypowiedziany – mam tę pewność i ufne przekonanie, że muszę na nowo, żarliwie, z wiarą, nadzieją i miłością PŁONĄĆ, aby ZAPALAĆ… I już zawsze odważnie IŚĆ I ŚWIECIĆ… Teraz, i nadal, i aż do bezgranic wieczności !!!

K.B.