Jeśli kto chce pójść za Mną, niech się zaprze samego siebie, niech weźmie krzyż swój i niech Mnie naśladuje. Bo kto chce zachować swoje życie, straci je; a kto straci swe życie z mego powodu, znajdzie je. (Mt 16, 24-25)

Powyższe słowo wstrząsnęło mną do głębi. Wciąż myślałam, co to znaczy stracić życie dla Jezusa, i wreszcie, jaki jest sens tak radykalnej straty.

Oczywiście, rozumiałam, że wielu chrześcijan wciąż umiera za wiarę lub żyje na marginesie społeczeństwa. Powyższy tekst niewątpliwie odnosi się do ich ofiary. Rozważałam też słowa z Listu do Hebrajczyków Jeszcze nie opieraliście się aż do przelewu krwi, walcząc przeciw grzechowi(Hbr 12,4). W tym kontekście męczeństwo można rozumieć szerzej, jako rodzaj odwagi cywilnej, zgody na bycie osobą niezrozumianą i odrzuconą.

Czułam jednak, że apel Jezusa, by stracić życie dla Niego, został w sposób szczególny skierowany do mnie. Nie chodziło jednak o wezwanie do męczeństwa. Przypomniał mi się jeszcze inny fragment Ewangelii, nie mniej zagadkowy: Zaprawdę, zaprawdę, powiadam wam: Jeżeli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze, zostanie tylko samo, ale jeżeli obumrze, przynosi plon obfity (J 12, 24).Jezus mówił o swojej śmierci, ale takim ziarnem może stać się każdy, kto przeżywa radykalne nawrócenie, umierając dla grzechu.

Zaczynałam rozumieć, że Jezus chce radykalnie zmienić moje życie. Że chce, bym porzuciła moje plany osobiste (które miałam, a jakże!), żebym żyła wyłącznie dla Niego. Widząc duchową ślepotę innych ludzi, chciałam obumrzeć dla siebie, modlić się i pokutować, wypraszać łaski dla grzeszników, niewierzących, umierających.

Do tej pory myślałam, że założenie dobrej rodziny jest największym dziełem miłości. W czasach  Izajasza życie samotne wydawało się nie mieć sensu, ale już wtedy Pan pozostawił obietnicę Śpiewaj z radości, niepłodna, któraś nie rodziła, wybuchnij weselem i wykrzykuj, tóraś nie doznała bólów porodu! Bo liczniejsi są synowie porzuconej niż synowie mającej męża, mówi Pan (Iz 54, 1). Jak rozumieć ten paradoks, że Bóg wynagradza opuszczenie i samotność? Moje życie, pozornie samotne, ma głęboki sens.

Dlaczego nie zostałam karmelitanką? Częściowo ze względu na stan zdrowia i skomplikowaną sytuację rodzinną. Widzę jednak, jak wielu ludzi mogę poznać w świecie, w pracy, na ulicy, i – być może – będę jedyną osobą, która się za nich pomodli.

Życie konsekrowane jest warte przeżycia tylko wtedy, gdy wierzę w głęboki sens modlitwy. Modlić się może każdy, również matka pięciorga dzieci. Ale życie oddane modlitwie i kontemplacji jest czymś szczególnie pięknym. Zrozumiałam, że moje powołanie jest szczególnym powołaniem kontemplacyjno – czynnym przeżywanym w zaciszu mojej małej izdebki, w której Jezus chce mnie ukryć.

Tak naprawdę jednak niewiele czasu spędzam w zaciszu domowym. Moim drugim domem jest miejsce pracy. Masuję dzieciom stopy. W tym czasie staram się zabawiać maluchy atrakcyjnymi gadżetami, żeby były spokojne. Jeśli nie płaczą, mogę na chwilę wznieść oczy ku górze, zamknąć kolejne dziecko w sercu Jezusa. Niepełnosprawne dziecko, dla którego podobno nie ma zbyt ciekawych perspektyw. Oczywiście modlę się przez chwilę, często bez słów. Następnie znowu wracam do pracy, uśmiecham się i żartuję.

Marylka