Ktoś szedł cichutko po ziemi,
nigdy nie stukał o bruk,
mówili o nim: „Naiwny !
„BŁOGOSŁAWIONY” – rzekł Bóg…”

 To są pierwsze słowa, które przyszły mi na myśl, gdy dodarła do mnie wiadomość, że NASZA Alina zasnęła w Panu. Okazało się, iż dosłownie zasnęła, aby obudzić się już TAM – w Domu Ojca…

NASZA Alina! Miałam to szczęście poznać Ją przed wielu laty, kiedy to późnym wieczorem, po raz pierwszy pojawiła się w naszym Domu na Wsi, deklarując wolę rozpoczęcia formacji w Świeckim Instytucie Dominikańskim z Orleanu. Zapewne tak, jak wiele z nas, nie do końca wiedziała o tej międzynarodowej „ofercie” Instytutu, gdyż były to czasy głębokiej komuny, a przynależność do jakiejkolwiek grupy „kościelnej”, nie tylko, że nie była wskazana ale wręcz niebezpieczna.

Od tamtego spotkania byłyśmy więc na tej samej drodze: naśladowania Chrystusa czystego, ubogiego i posłusznego… I od tamtego czasu wiele razy mogłyśmy się spotykać w czasie rekolekcji, dni skupienia, jak też w czasie wakacyjnych górskich wędrówek, spotkań wspólnotowych, czy też zwyczajnych rozmów, zawsze niedokończonych.

Wrażliwa, delikatna, nie narzucająca się, Alina wpisywała się w naszą Wspólnotę poprzez dyskretną posługę w „wiejskim” ogrodzie, w kuchni, albo po prostu w tym wszystkim, co wymagało działania w domowej krzątaninie.

Przybyła z dalekiego Żuromina, chyba jako księgowa, a na pewno członkini parafialnego chóru, co dało się prawie natychmiast zauważyć, gdyż miała przepiękny głos, którym także służyła we Wspólnocie.

Dzięki otwartości, szczerości serca, a nade wszystko dzięki wielkiemu zatroskaniu o Najbliższych w rodzinie, wiedziałam jak bardzo leżały Jej na sercu losy bliskich, w tym umiłowanych chrześniaków: Ks .Krzysztofa i Ks. Marcina. Byłam pewna, że modliła się gorliwie i żarliwie, wypraszając u Pana Boga dla tych „swoich” wszystko, co było tak potrzebne w Ich życiu doczesnym, jak i, przede wszystkim, w życiu, w którym ona już teraz uczestniczy. Żyła codziennością w Rodzinie, we Wspólnocie, w Ojczyźnie i na świecie. Swą troskę o innych wyrażała przede wszystkim poprzez modlitwę, ale też poprzez spełnianie uczynków miłosiernych wszędzie tam, gdzie dane Jej było się znajdować.

Nigdy nie narzucała swojego zdania, nie wyróżniała się w czasie wspólnotowych rozmów, lecz jeżeli włączała się w jakąś naszą formacyjną refleksję nad życiem konsekrowanym, to wyraźnie podkreślała, że tak naprawdę najważniejsze jest wszystko to, co zostało zakorzenione w Chrystusie. Powołanie swoje traktowała bardzo poważnie, a zewnętrznym tego przejawem było umiłowanie Eucharystii, Pisma Świętego i Różańca. Niejednokrotnie, z powodu Jej jakże pokornej postawy, brakowało mi bezpośredniego świadectwa o Jej życiu tam, w rodzinnych stronach. Domyślałam się tylko, że na pewno była całkowicie i „po Bożemu” oddana Rodzinie, otoczeniu, wszystkim tym, których kochała… Po prostu była owym ewangelicznym zaczynem w świecie, do którego posłał Ją Chrystus…

W czasie jednych z ostatnich rekolekcji, w ramach wspólnotowych refleksji na temat realizacji powołania do życia konsekrowanego w świecie powiedziała: „Chciałabym, aby po moim życiu pozostały jakieś trwałe ślady, które kogoś doprowadzą do Pana Boga”. Te słowa Aliny wpisały się głęboko w moje serce, a teraz po Jej śmierci, są jakby dyskretnym testamentem dla każdej z nas.

Tak, Alina miała swoje konkretne miejsce w naszej Wspólnocie – Jej zwyczajne życie stawało się i było czymś nadzwyczajnym, bo szła cichutko po ziemi, nie krzyczała o sobie, ani nie szukała awansu społecznego. Szła cichutko po ziemi i niejako bezwiednie znaczyła swoim życiem owe ślady, po których inni mogą wędrować bezpiecznie do Pana Boga. Ufam, że TAM, w Domu Ojca usłyszała to upragnione: BŁOGOSŁAWIONA.

Dziękujemy dziś Panu Bogu za Dar Jej Życia, za tę dyskretną, a jakże znaczącą OBECNOŚĆ pośród nas…

Kochana Alino, teraz modlitwą będziemy nawzajem biegać do siebie w ODWIEDZINY…

/K.B./