Tre Fontane, miejsce – według tradycji – męczeńskiej śmierci św. Pawła, a obecnie kompleks trzech kościołów i wspólnoty trapistów. Najdalej położony, na końcu alejki z elementami bruku z czasów starożytnego Rzymu, kościół św. Pawła przy Trzech Źródłach (San Paolo alle Tre Fontane) to miejsce, gdzie św. Paweł został ścięty, a jego głowa upadając trzy razy dała początek trzem źródłom (wł. Tre Fontane). Następnie mamy kościół Matki Bożej Schodów do Nieba (Santa Maria Scala Coeli) związany z widzeniem jakie w tym miejscu miał św. Bernard: zobaczył dusze, które dzięki jego modlitwie, jak po drabinie, wchodziły do nieba. I wreszcie kościół opactwa trapistów: Świętych Wincentego i Anastazego (Santi Anastasio e Vincento) pochodzący z XIII wieku: prosty, bez ozdób, trzynawowy na planie krzyża łacińskiego.
– x –
Trapiści przejęli to miejsce w 1868 roku od francuskich cystersów. Osuszyli bagna i zasadzili pierwsze w Rzymie eukaliptusy z których robili (i robią) znakomite nalewki.
To tutaj Thomas Merton w 1933 roku po raz pierwszy zetknął się z trapistami podczas swojej podróży do Rzymu: „… pojechałem trolejbusem do San Paolo. Stamtąd mały, kołyszący się autobus powiózł mnie w głąb płytkiej dolinki położonej wśród niskich pagórków na południe od Tybru do klasztoru trapistów w Tre Fontane. Wszedłem do starego, mrocznego, surowego kościoła, który mi się spodobał. Ale obawiałem się zwiedzać klasztor. Sądziłem, że mnisi są zanadto zajęci siedzeniem w swoich grobach i biczowaniem się dyscypliną. Przechadzałem się więc w ciszy popołudnia pod eukaliptusami i opanowywała mnie myśl: ‘Chciałbym być kiedyś mnichem – trapistą’” (Siedmiopiętrowa góra).
Pewne myśli, wskazówki przychodzą nie wiadomo skąd i nie wiadomo dlaczego je wypowiadamy, ale w tych najważniejszych jest coś, co pozwala im przetrwać, mimo naszej słabej pamięci i woli, grzechu i głupoty, co realizuje się po latach i stajemy zdumieni, bo odkrywa się, że to ‘coś’ to Boże Słowo, Jego miłosierdzie i surowość Rzeźbiarza, który z tego kamienia jakimi jesteśmy kształtuje Dłutem i Młotkiem ludzkie kształty i jak Drwal karczuje nam ścieżki po których – z różnym skutkiem – próbujemy podążać.
– x –
Bywam w tym miejscu często. Dojeżdża się do ostatniego przystanku metra Laurentina i idzie się około 10 minut wzdłuż ruchliwej ulicy. Sznur samochodów spieszących się, by wjechać na autostradę i przyspieszyć. Tymczasem skręcamy w prawo i wchodzimy przez wielką, średniowieczną bramę, na alejkę. W oddali widać wyrzeźbioną postać św. Benedykta, który trzyma palec na ustach w charakterystycznych geście proszącym o ciszę. Dochodzi się do figury, skręca się w lewo i robi się… zupełnie cicho. To mury i ogród oddzielające teren od jezdni wchłaniają w siebie hałas pozwalając nam zacząć oddychać spokojem i ciszą. W sercu i głowie jeszcze szumi hałas miasta.
Ostatnio, kiedy byłem w kościele trapistów było pusto i cicho. Jedynie jakiś brat daleko przy ołtarzu sprzątał i mówił do siebie albo się modlił.
Po chwili światło, spokój i szept Anioła (2 października wspominamy w liturgii Świętych Aniołów Stróżów) spłynęły z okien prosto do serca.
Tam jest tak dobrze, pięknie i cicho i samo miejsce wciąga do modlitwy, dlatego tuż obok osiadły małe siostry od Jezusa, a niedaleko też Maryja zdecydowała się interweniować niecały wiek temu….i to miejsce gdzie nie tylko Merton coś usłyszał…