Ta książka prawdopodobnie nieprędko ukaże się po polsku. Jest bardzo niebezpieczna, miejscami „obrazoburcza”, gdyż próbuje wytłumaczyć intencje papieża Franciszka i pokazuje jego pierwszy rok pontyfikatu. Włoski watykanista Marco Politi przybliża Franciszka i pokazuje szeroki kontekst jego działań, które nazywa „rewolucją”. My, którzy przez lata słuchaliśmy polskiego głosu z Watykanu, dziś musimy odpracować lekcję zrozumienia o co chodzi Franciszkowi. Są po polsku książki z jego czasów argentyńskich, jest rozmowa z Eugenio Scalfarim z La Repubblica, jest jezuicka rozmowa z La Civilta Cattolica, adhortacja i encyklika. Ale „Franciszek między wilkami” to opowieść pasjonująca i dobrze uzasadniona – o pasterzu, który pachnie jak jego owce.
Gdy jest mowa o argentyńskiej biedzie i fawelach, pokazuje obawy i rozterki papieża. Mówi o dymisji Benedykta XVI nazywając ją „państwowym przewrotem”. Próbuje zgłębić tajemnicę antywłoskiego konklawe. Dostrzega w działaniach Franciszka absolutny koniec imperialnej wizji Kościoła. Mówi także o proboszczowskiej twarzy nowego papieża. Dzieli się swoim doświadczeniem jak iść razem z tymi, którzy nie wierzą. Mówi o wielu jeszcze innych sprawach: o biedzie wielkiego miasta, o Franciszku, który patrzy krytycznie na swoje lata i decyzje gdy był prowincjałem jezuitów. O reformie finansów i kurii rzymskiej. O jawnych i ukrytych nieprzyjaciołach Franciszka. Walkach między kardynałami. O byciu papieżem na czas określony.
Zbliża się już Synod o rodzinie. Za chwilę będzie się o nim dużo mówiło. Ja tylko przytoczę jedną wypowiedź papieża, która jest w tym kontekście bardzo ważna, aby zrozumieć o co mu tak naprawdę chodzi. Na pytanie, po co nowy Synod o rodzinie, skoro był jeden w 1980 roku papież odpowiada: „To było trzydzieści lat temu. Dla wielu rodzina taka jak wtedy już nie istnieje… Mamy rozwody, rodziny z homoseksualnym rodzicem, rodziny tylko z jednym rodzicem, matki zastępcze, pary bezdzietne, partnerstwo osób tej samej płci… Tradycyjna nauka o rodzinie na pewno przetrwa, lecz dzisiejsze duszpasterskie wyzwania potrzebują współczesnych odpowiedzi, które już nie mogą nieść ze sobą autorytaryzmu i moralizatorstwa”. I jeszcze wypowiedź kardynała Martiniego, też skądinąd jezuity: „Żonę porzucił mąż a ona związała się z drugim, który z miłością opiekuje się nią i jej trójką dzieci. Miłość i związek za drugim razem jest udany. Jeśli taka rodzinę się dyskryminuje, dochodzi do odrzucenia nie tylko matki ale i jej dzieci”. Martini mówi, że sakramenty nie są „narzędziem do utrzymywania dyscypliny, ale pomocą dla ludzi w słabych chwilach ich życia”. Tak mówi wielki biblista, a Politi dodaje, że Franciszkowi by się te słowa zmarłego kardynała na pewno podobały.
Przed Franciszkiem trudna droga
Herezje
Kratiuk: Schizma w Kościele już trwa
Rozmowa z
Krystianem Kratiukiem, dziennikarzem „Polonii Christiana”, autorem
książki “Synod papieża Franciszka”, która ukazała się właśnie nakładem
Wydawnictwa Prohibita.
Książka o synodzie. Czy
jest coś, czego nie wiemy na temat synodu? To był przecież temat i
wydarzenie bardzo mocno eksploatowany przez media, również w Polsce?
Zarówno podczas obu sesji synodu biskupów zwołanych przez papieża
Franciszka, jak i po ich zakończeniu, media manipulowały przekazem z
obrad. Niestety manipulacja ta stała się udziałem nie tylko dziennikarzy
tytułów ateistycznych, którzy przyzwyczaili nas już do kłamania na
temat tego co dzieje się w Kościele. Na wysokości zadania nie stanęło
również, co stwierdzam z przykrością, wiele pism katolickich, które –
poprzez źle rozumianą lojalność – woleli nie mówić głośno o tym, co
działo się za Spiżową Bramą.
Podczas synodu zanegowano nauczanie
Pana Jezusa o małżeństwie. Słowa „co więc Bóg złączył, tego człowiek
niech nie rozdziela” zaczęły być najwyraźniej przez wielu uznawane za
niewygodne, przestarzałe, nieprzystające do naszych czasów. Kardynał
Walter Kasper złożył więc propozycję, która de facto „legalizuje” w
Kościele rozwody. Dostał poparcie bardzo wielu biskupów.
Ale to
nie wszystko, co działo się na synodzie – często przypominał on bardziej
międzypartyjne rozgrywki znane nam z parlamentów, albo mecz piłki
nożnej, a nie spotkanie katolickich biskupów. Dodajmy, że jeżeli
trzymamy się metafory meczu piłkarskiego, był to mecz rozgrywany z
pominięciem zasad „fair play”.
Powszechny odbiór synodu
był mniej więcej taki: starły się ze sobą dwie grupy biskupów, ale
ostatecznie nic w podejściu do kluczowych zagadnień, jak np.
nierozerwalność małżeństwa, się nie zmieni.
Słusznie,
bo synod nie może niczego zmienić, nie ma takiej władzy. Jednak
dokumenty wyprodukowane przez to ciało – pozostające ciałem doradczym
Ojca Świętego – wstrząsnęły katolikami na całym świecie. W niektórych z
nich znalazły się zapisy usprawiedliwiające homoseksualizm, oraz
deprecjonujące nauczanie o nierozerwalności małżeństwa. W zapisach
kolejnych dokumentów widoczna jest zmiana taktyki – po pierwszej sesji
synodu i oporze jaki powstał w jej wyniku wśród niektórych biskupów,
zaczęto mówić już nie o zmianie nauczania, ale zmianie „podejścia
pastoralnego”, czy „praktyki duszpasterskiej”. Bitwa o ten pogląd toczy
się do dziś – wielu kardynałów mówi bowiem, że oderwanie praktyki
duszpasterskiej od doktryny, to schizofrenia.
Ale prawdą jest,
że synod niczego nie mógł zmienić. Zgromadzenie synodalne biskupów służy
bowiem radą papieżowi – do którego należy pełnia władzy w Kościele. Ale
nawet Ojciec Święty nie ma władzy by zmienić nauczanie Chrystusa – ono
jest wieczne i niezmienne.
Jeśli na synodzie starły się ze sobą dwie grupy, to po czyjej stronie stanął papież?
Papież Franciszek przyjął postawę „strażnika wolności dialogu”.
Deklarował, że nie chce blokować dyskusji poprzez ujawnienie swoich
poglądów. W związku z tym, podczas synodu, nie opowiedział się wprost po
żadnej ze stron. Ale przez cały pontyfikat wysyłał pewne sygnały, które
mogły świadczyć o jego zapatrywaniu na tą kwestię – wiele ich
przykładów podaję w książce, serdecznie zapraszam do jej lektury.
Głośnym echem w przeddzień rozpoczęcia obrad odbił się tzw. coming out
polskiego księdza pracującego w Watykanie. Czy uważa Pan, że data i
miejsce nie były przypadkowe. Komu to służyło w jakim celu zrobiono z
tego medialny show?
Ksiądz Charamsa stał się ponoć
najczęściej cytowanym na świecie polskim księdzem – zaraz po Janie Pawle
II. Wiele wskazuje na to, że jego homo-happening służył przede
wszystkim promocji jego samego. Biorąc jednak pod uwagę, że zapowiadał
publikację książki, która „lada dzień” miała ujrzeć światło dzienne, a
która koniec końców nie ukazała się, można przypuszczać, że jego
działanie wynikało z chęci wywarcia presji na synod biskupów. Czy jednak
działał sam, czy reprezentował jakąś grupę – tego nie wiem.
Z pańskiej książki wyłania się obraz, że synod to jedynie bitwa, która wciąż trwa. Jaki wymiar teraz przyjmie ta bitwa?
Wydarzenia z synodu pozwoliły potwierdzić bolesną diagnozę, o
dramatycznym kryzysie Kościoła. Trzeba sobie powiedzieć jasno – tu toczy
się walka dobra ze złem. Również w łonie Kościoła. Arcybiskup Lenga
mówi o „wojnie duchów”. Które dogmaty, prawdy wiary, uświęcone tradycje
zostały jeszcze do podważenia? Jest ich wiele. Zobaczymy, o czym będzie
kolejny synod.
Czy na kanwie tego co Pan mówi i napisał
w książce, realna wydaje się dla Pana schizma w Kościele w najbliższej
przyszłości?
Schizma w Kościele jest nie tylko realna,
ale i faktyczna, tzn. już trwa, choć nikt jeszcze formalnie jej nie
ogłosił. Słowa przewodniczącego niemieckiego episkopatu, „nie jesteśmy
filią Rzymu”, nie mogą wszak świadczyć o pozostawaniu tamtejszych
biskupów w pełnej jedności z papieżem. Za naszą zachodnią granicą już od
wielu lat udziela się Komunii Świętej rozwodnikom żyjącym w nowych
związkach, bardzo wielu księży błogosławi związki homoseksualne, część
biskupów też to zapowiada.
Nasze czasy są dla Kościoła bardzo
trudne. Choć nie spadają bomby, w Europie nie morduje się księży i nie
wsadza ich do więzień, znacznie groźniejszym wrogiem dla Kościoła
okazały się libertynizm, ateizm, sekularyzacja. One także dostały się na
łono Chrystusowej owczarni.
Dziękuję za rozmowę.
Amoris Laetitia Paweł Grad
Istnieje ortodoksyjna interpretacja całej ostatniej adhortacji papieża
Franciszka; taka interpretacja, w której wrażliwość wobec sytuacji
wyjątkowych nie znosi podstawowych norm doktrynalnych i duszpasterskich
istniejących w Kościele. Na przykład nie znosi takiej normy, zgodnie z
którą osoby żyjące w powtórnych związkach i w nich współżyjące nie mogą
przystępować do komunii.
Niestety przyjęcie tej
interpretacji zależy głównie od dobrej woli czytającego. Ci zaś
czytelnicy (a jest ich wielu), którym zależy na interpretacji
nieortodoksyjnej, z łatwością ją znajdą. Tekst adhortacji im tego nie
utrudni, jest on wobec nich bezbronny. Działa tutaj na pełnych obrotach
mechanizm opisany przeze mnie w tekście “Zmiana języka” jako strategia
apologetyczna.
Trudno powiedzieć, czy Redaktor
Adhortacji (Papież i jego współpracownicy) właśnie taki efekt chciał
osiągnąć. Z pewnością jednak taki jest jej właściwy skutek: nie zmienia
się doktryny ani dyscypliny, jednocześnie de facto otwierając furtkę,
która pozwoliłaby je obejść. To nie jest odpowiedzialne traktowanie
prawa; to raczej klasyczny przykład jego psucia.
Oczywiście ktoś, kto wybiera interpretację nieortodoksyjną ma problem:
musi bowiem wykazać, że jego interpretacja jednego przypisu (dokładnie
przypisu nr 351 z rozdziału 8. adhortacji) anuluje narzucające się
odczytanie wielu sformułowań głównego tekstu tego dokumentu, w których
zapewnia się o jego ciągłości z całą dotychczasową doktryną w tej
sprawie. Merytorycznie rzecz biorąc, wykazanie tego jest niemożliwe.
Problem nieortodoksyjnego interpretatora jest nierozwiązywalny.
Niestety w kwestiach interpretacji prawa oraz ich społecznych aplikacji
najważniejsza nie jest merytoryka, tylko władza i decyzja (non veritas,
sed auctoritas facit legem). Ta zaś decyzja może być tutaj dowolna,
ponieważ papież Franciszek nie rozstrzygając jednoznacznie, lecz
konstruując tę wypowiedź nauczycielsko-prawną (tę adhortację) w taki,
otwarty i niejednoznaczny sposób, de facto zrzeka się decyzji w ogóle.
Rozstrzyga o niemożliwości czytelnego rozstrzygnięcia. Używa swojej
władzy po to, by ją zawiesić. W tej sytuacji decydowanie – siłą
społecznej inercji, nie zaś rzeczywistych uprawnień – spada na
pojedynczych biskupów, księży a nawet indywidualnych katolików. To
patologiczna sytuacja.
W stosunku do mechanizmu
opisanego przeze mnie w przywołanym wyżej tekście zachodzi tu jedna,
istotna różnica. Jest ona bardzo niebezpieczna: Amoris Laetitia
pokazuje, że ten patologiczny mechanizm lokalnego rozmontowywania
doktryny z zachowaniem pozorów jej trwania bywa logiką działania
papieża. Nie jest już usprawiedliwieniem samowoli teologów i liberalnych
katolickich publicystów wyznających wiarę w Ducha Soboru. Teraz jest
też usprawiedliwieniem miłosierdzia Najwyższego Pasterza. Kto zaś
chciałby dyskutować z miłosierdziem, nie mówiąc o sprzeciwianiu się
papieżowi?
Skutkiem tej strategii duszpasterskiej jest
faktyczne obumieranie doktryny z zachowaniem pozorów jej trwania – bo
przecież nominalnie nikt jej nie zaprzeczył. To schizofreniczna
sytuacja. Właśnie dlatego mechanizm ten jest tak niebezpieczny: nie ma
tutaj otwartej apostazji i zerwania ciągłości, którym można się łatwo
sprzeciwić.
Ktoś, kto spodziewał się papieża-apostaty,
papieża-Antychrysta będzie zawiedziony. Jednakże psucie prawa i
faktyczne unieszkodliwianie doktryny wcale nie wykluczają się z dobrymi
intencjami. Wystarczy tylko wyznawać przekonanie – a Franciszek, czy też
Redaktor Adhortacji zdaje się je wyznawać – że prawo obowiązuje nic nie
znacząc lub innymi słowy: wyznacza ono nieosiągalny cel, który osiągnąć
można obchodząc prawo i traktując wyjątek jako sytuację powszechną.
Wyjątek staje się regułą, obowiązuje jako reguła permanentnego wyjątku.
Paweł Grad