Dziś obejrzałem i wysłuchałem w telewizji wypowiedź ratownika medycznego. Młodego jeszcze mężczyzny, który opowiedział jak to jest, gdy przez sześć godzin człowiek jest uwięziony w kombinezonie ochronnym, sterylnym i kompletnie zamkniętym. Nie można dosłownie się podrapać po nosie. Napić się wody, coś zjeść. Nawet pójść za potrzebą biologiczną. Spokojnym głosem mówił, jak wygląda jego praca. Że zamieszkał już sam, aby nie wracać do żony, do dziecka aby ich nie narażać.
Ta konkretność i spokój mną wstrząsnęły. Moje słowa nie oddają tego prostego przekazu. I pomyślałem nie tylko o jego pracy, oddaniu, ale i o potrzebie wyrażenia solidarności. Tak jak to rozumie papież Franciszek, który od początku swego pontyfikatu, ale też jako arcybiskup w Argentynie, powtarzał o „kulturze solidarności”, jako potrzebnej nam do bycia chrześcijaninem. Powiedział to już raz w favelach w Rio de Janeiro: „ To nie kultura egoizmu, indywidualizmu, która często panuje w naszym społeczeństwie, buduje świat bardziej ludzki i do niego prowadzi, ale kultura solidarności. Trzeba w drugim widzieć człowieka, widzieć nie konkurenta lub numer, ale brata.. Dopiero wtedy, gdy jesteśmy zdolni do dzielenia się, wzbogacamy się naprawdę”. To inne rozumienie solidarności, niż to, które było wypracowane w Polsce, gdzie przez solidarność rozumieliśmy kulturę wolności, także walkę o wolność. Choć JP II w słynnej homilii na Zaspie, cytując św. Pawła, mówił podobnie: „Solidarność – to znaczy: jeden i drugi, a skoro brzemię, to brzemię niesione razem, we wspólnocie. (…) I nigdy brzemię dźwigane przez człowieka samotnie”.
Ten młody, anonimowy ratownik medyczny mówi coś ważnego. Ale jeszcze ważniejsza jest jego postawa, która przypomina ową „kulturę solidarności”. Nie wiem, co będzie po pandemii. Ale wierzę, że odrodzi się bycie z drugim bardziej niż to dziś ma miejsce w naszych rodzinach, społeczeństwie, parafii, klasztorze, mieście, w którym żyjemy. Inaczej ten świat nie miałby sensu. A przecież ma sens. W co głęboko wierzę.