Kasię K. poznałam w Dominikańskim Duszpasterstwie Akademickim w Poznaniu, kiedy jako początkująca studentka pojawiłam się w kościele O.O. Dominikanów, szukając jakiegoś oparcia w tym przedziwnym świecie wielkiego miasta. Okazało się, że już wtedy była panią asystent-inżynier Politechniki Poznańskiej, ale wśród studentów jawiła się jedną z wielu, wyróżniając się jednak otwartością i szczególnie ciepłym uśmiechem, który był niejako „biletem wstępu” do ludzkich serc.

Tamte duszpasterskie czasy, kiedy to o. Joachim Badeni i o. Tomasz Pawłowski tworzyli wspaniały duet formacyjno – organizacyjny, miały bardzo istotny wpływ na moje dalsze życie. Także ojcowie: Honoriusz, Czesław, Konrad tworzyli silne „zaplecze” duszpasterskie w formacji braci studenckiej. Już pierwsze kontakty z Kasią wskazywały na Jej szczególne zaangażowanie w sprawy duszpasterstwa, w działalność religijną, apostolską, jak też ogromną wrażliwość na ludzkie potrzeby. Była niejako „duszą” duszpasterskiego środowiska – w języku poznańskim – duszpasterskiej „wiary”. Codzienna studencka Msza Święta, tzw. „siódemka”, była stałym miejscem naszych modlitewnych spotkań, a „agapa”, ze słynnym smalcem w salce DA, przedłużeniem owych niezastąpionych spotkań, rozmów i dzielenia się problemami studenckiego życia.

Już na początku mego bycia w duszpasterstwie okazało  się, że Kasia była „dyskretną” członkinią Świeckiego Instytutu Dominikańskiego z Orleanu, co umożliwiło mi także, dzięki Jej pośrednictwu, poznać tę drogę życia i podjąć wezwanie pójścia taką właśnie drogą powołania. Od tamtego czasu, poza zwykłymi więziami codziennego życia, byłyśmy „powiązane” także węzłem wspólnotowym życia konsekrowanego w Dominikańskim Instytucie.

Słowa, które dzisiaj przekazuję o życiu śp. Kasi, są na pewno za ciasne i zbyt powierzchowne. A jednak chciałabym, aby wybrzmiały one wiarygodnym świadectwem o Niej, która potwierdziła swym życiem konsekrowanym, że w każdym czasie – czy to głębokiej „komuny”, czy pogmatwanej tzw. demokracji, czy we wspólnocie Instytutu, w najbliższej rodzinie, w pracy na uczelni, w naszym duszpasterstwie akademickim, na wakacjach w górach, w szpitalu, w pociągu, czy na ulicy… Gdziekolwiek była, miała zawsze otwarte, zgadujące oczy i serce na dłoni.

Można opisywać wiele przeróżnych sytuacji życiowych, w których uczestniczyła. Miała wręcz niesamowitą umiejętność „otwierania” zranionych ludzkich serc, aby je utulić i po człowieczemu tak zwyczajnie przytulić, ale też podejmować zobowiązującą modlitewną pamięć, która przynosiła ludziom Bożą Nadzieję i obdarowywała Bożą  Mocą. Gdybym teraz „przeszła” ścieżkami wszystkich uczynków miłosierdzia co do ciała i co do duszy, to na pewno odnalazłabym na tych ścieżkach ślady czynów miłosierdzia, które Kasia pozostawiała codziennie, wytrwale i z pełnym poświęceniem. Jej świadectwo było naprawdę zawsze bezinteresownym posługiwaniem dla tych, których spotykała. Po prostu była Znakiem Czułej Dobroci Boga.

Posiadała naturalną czułość i pogodę ducha. Była naprawdę zwyczajnie dobra dla innych i potrafiła „zarażać” pięknem, które w Jej życiu utożsamiało się z Pięknem Boga. Kochała piękno poezji, śpiew, malarstwo, fotografikę. Umiała wydobywać ważne treści z Pisma Świętego i przekazywać je w darze tym, którzy tego naprawdę potrzebowali. Cieszyła się także każdym znakiem pamięci skierowanym do Niej, ale też miała dar pamiętania  o szczególnych  datach, wydarzeniach, rocznicach, imieninach, urodzinach, posyłając przepiękne „znaki pamięci”, które zawsze radowały odbiorców.

W naszej Wspólnocie, zwłaszcza gdy miałyśmy jeszcze swój Dom, była uosobieniem rodzinności i niezwykłych zdolności kulinarnych.

Życie nie oszczędziło Jej też cierpienia. Wieloletnia opieka nad obłożnie chorą mamą, tragiczna, niespodziewana śmierć jedynego ukochanego brata, a także osobiste dolegliwości, choroby i cierpienia towarzyszyły Jej do ostatnich dni, które dopełniły się w domu opieki. Starała się naprawdę wiernie naśladować Chrystusa czystego, ubogiego i posłusznego, oddając się Mu po prostu z radością i bezwarunkowo.

Moje spotkanie z Kasią okazało się prawdziwą „przyjaźnią od pierwszego wejrzenia”. Na pewno w tej przyjaźni ogromne znaczenie miała nasza wspólna, dominikańska droga życia konsekrowanego, na której spotkałyśmy wielu i przyjaciół, i nieprzyjaciół, czy też tych, do których czułyśmy się po prostu posłane z darem Bożej Nadziei. Jedno jest pewne, że potwierdziłyśmy swoim zwyczajnym życiem i doświadczeniem prawdziwość słów, że  „Nic tak nie łączy ludzi, jak przyjaźń przyjaciół Bożych”.

Teraz, z pewnej perspektywy mogę stwierdzić, że to spotkanie, ta przyjaźń, miały dla mnie ogromne znaczenie, gdyż dzięki bogactwu Jej życia, dzięki wierze, a nade wszystko dzięki Jej świadectwu bycia Znakiem Czułej Dobroci Boga, czułam się obficie obdarowywana właśnie taką naszą przyjaźnią. Starałyśmy się potwierdzać też prawdę, że „Przyjaźń, to nie znaczy patrzeć tylko na siebie, ale patrzeć RAZEM w tym samym KIERUNKU”.

Teraz wiem, że był to na pewno darowany nam przez Pana Boga czas, w którym bardzo wyraźnie doświadczałyśmy prawdy o tym, że przyjaciele naszych przyjaciół są naszymi przyjaciółmi.

„Dorzucę” na koniec jeszcze mały, ale dla mnie znaczący, szczegół. W naszej Wspólnocie jest taki zwyczaj, taka tradycja, że „losujemy” na jeden rok tak zwane „podopieczne”, aby się za nie szczególnie modlić i bardziej o nich pamiętać. I właśnie w obecnym, 2022 roku, Kasia wylosowała mnie do takiego „omadlania”. Teraz więc po prostu zabrała mnie ze sobą… do Nieba. Darem to jest Boga, że możemy teraz codziennie modlitwą, „latać” do siebie w odwiedziny…

K.B.