Ostatnio myślę o ojcu Albercie Krąpcu. Wyszła kolejna książką, tym razem Macieja Sobieraja: Między oporem a lojalnością. Działania SB wobec KUL na przykładzie rozpracowania prof. Jerzego Kłoczowskiego. Bardzo ja polecam. 9 lat potrzebował zawodowy historyk aby wykazać, że oskarżenia przed laty formułowane pod adresem prof. Jerzego Kłoczowskiego sa nieprawdziwe. Ta książka też ukazuje kontekst KUL, więc i o Ojcu Albercie tam jest. Książka ta jest przykładem jak należy pisać o trudnych latach inwigilacji na podstawie istniejących dokumentów. Oby tak rzetelną prace o Krąpcu ktoś kiedyś napisał.

I zdecydowałem sie też poniżej umieścic mój wspomnieniowy tekst o ojcu Albercie który ukazał sie po jego śmierci w Znaku, wrzesień, 2008 r.

In memoriam: Albert Mieczysław Krąpiec ( 1921 – 2008 )

 

Po śmierci Ojca Alberta zrobiło się pusto na Złotej na Starym Mieście w Lublinie. Mieszkał w tym klasztorze ponad pięćdziesiąt lat, a z Katolickim Uniwersytetem Lubelskim był związany od roku 1945. Tam rozpoczął dalsze studia teologiczne, już po przyjęciu święceń kapłańskich. To cała epoka, i dlatego, gdy kondukt pogrzebowy szedł od bazyliki dominikańskiej przez Rynek Starego Miasta, poprzez Bramę Krakowską i Krakowskie Przedmieście, i dalej Alejami Racławickimi do KUL-u, a później na cmentarz, pomyślałem, że nie mogło być inaczej, gdyż to była ostatnia droga Rektora, który przez te wszystkie lata codziennie odbywał ją pieszo. Kilka tysięcy ludzi, uczniowie, profesorowie, byli studenci i zwykli mieszkańcy Lublina. Jak ktoś później zauważył, to byli ci, których spotykał przez te lata i pozdrowieniem na ulicy odpowiadał na pozdrowienie.

Zmarł 8 maja, zaskoczywszy nas wszystkich śmiercią jakże symboliczną dla filozofa, profesora i rektora. Usnął przy własnym biurku pracując nad hasłem do Encyklopedii filozofii – swojego ostatniego ukochanego dziecka. Nad hasłem zatytułowanym „Chrześcijaństwo”, poprawiając tekst o Chrystusie, a konkretnie o Mesjaszu. Mieszkając z Ojcem Albertem w jednym klasztorze ostatnie osiem lat, niejeden raz mogłem go zobaczyć jak się modlił, a na długo pozostanie mi w pamięci jego postać, gdy w ostatni Wielki Piątek stał obok mnie w kościele i widziałem jak wyraźnie z Panem Bogiem o czymś rozmawia.

Kaznodzieja pogrzebowy ojciec Jan Góra przypomniał na wstępie, że Ojciec Albert pewnie by został kardynałem, gdyby nie brakowało mu dosłownie kilku dni do osiemdziesiątki. Bo zbliżało się nowe konklawe. A w kazaniu pogrzebowym usłyszeliśmy dalej: „Żyłeś skromnie, ale byłeś wielkim panem, arystokratą ducha – dzięki Prawdzie, której służyłeś. Byłeś człowiekiem wielkiej, dziecięcej wprost wiary, tytanem pracy, osobą wewnętrznie wolną od wszelkich zależności i uwikłań. Byłeś sobą”. Kaznodzieja powiedział także, że szkoła filozoficzna Ojca Alberta była jego niezależnym, twórczym dziełem. Że znał Arystotelesa i świętego Tomasza jak mało kto i heroicznie podtrzymywał wielkie dziedzictwo zakonu dominikańskiego: nurt filozofii tomistycznej w czasach, gdy wiara nie ma już wielkiego wsparcia ze strony filozofii. Ojciec Jan Góra przypomniał nam na pogrzebie, że od czasów Kanta jedność myśli filozoficznej uległa coraz większemu rozbiciu. Nie ma już jednej filozofii, teraz istnieje wiele filozofii – opowiedzenie się za jedną z nich jest decyzją. Decyzja ta wiąże się zarazem z opowiedzeniem się przeciwko innym stanowiskom, które także można uzasadnić. A Ojciec Albert w takiej sytuacji stworzył swoją szkołę, opierając się subiektywizmowi i utylitaryzmowi, rezerwując w swoim myśleniu naczelne miejsce dla Boga, później dla człowieka.

Ciekawe, że w słynnym swoim tekście krytycznym w stosunku do myślenia Ojca Alberta wydrukowanym w „Znaku” w 1976 roku ksiądz Józef Tischner napisał coś podobnego: „Nazwisko M. A. Krąpca to kawałek historii filozofii w powojennej Polsce. Można się z jego filozofia nie zgadzać, ale przyznać trzeba, że bez niego współczesna filozofia polska nie byłaby tym, czym jest. Krąpiec stworzył pewną szkołę myślenia, zaproponował własny styl filozofowania i własną wizje filozofii i choć sam nie chce, aby go nazywano tomistą, to jednak dla tomizmu zrobił on najwięcej, wyprowadzając ten kierunek z ciasnych opłotków historyzmu i przyczynkarstwa. Oczywiście nie dokonał tego sam. Ale w gronie stosunkowo nielicznej grupy >>reinterpretatorów<< znalazł się z pewnością w najściślejszej czołówce”[1]. Mam przed sobą osobisty egzemplarz „Znaku” Ojca Alberta z tym tekstem Tischnera. Ciekawe są podkreślenia i uwagi na marginesie. Widać w nich pasję, niezgodę na uwagi recenzenta i złość. Każdy, kto znał osobiście Ojca Alberta, wie jaką skalą emocji potrafił się posługiwać w swoich wypowiedziach.

I z drugiej strony. Zawsze gdy dał się namówić na opowieści, jakże różnego typu zapalała się w nim iskra polemisty, ale i mędrca, który wie, że idzie za prawdą. Spotykaliśmy się często, tak w przelocie, ale też u niego w mieszkaniu. Lubiłem go słuchać, a często naciągałem dosłownie, aby opowiadał o dawnych czasach i ludziach. Dał się czasami namówić na recytację klasyków niemieckiego romantyzmu po ukraińsku. Albo na deklamacje greckich i łacińskich eposów.

Jakiś miesiąc przed śmiercią zagadnięty w dominikańskim gronie opowiedział nam jak to był kandydatem strony rządowej na arcybiskupa wrocławskiego w połowie lat siedemdziesiątych. Opowiedział o spotkaniu i rozmowie z kardynałem Wyszyńskim, i o tym jak kardynał go dosłownie uściskał, gdy się zorientował, że jest on lojalnym synem Kościoła i w żadnej takiej grze nie pragnie uczestniczyć.

Ale Ojciec Albert Krąpiec był przede wszystkim filozofem, profesorem i rektorem. Napisał ponad 30 książek, wiele przetłumaczono na angielski, pod jego kierunkiem powstało ponad 300 prac magisterskich i ponad 60 doktorskich. Jego uczniowie to plejada jakże dziś różnych osobowości. I kardynał Jaworski, i biskup Dembowski, Władysław Stróżewski i Zofia Włodek. I całe grono czytelników „Naszego Dziennika”, słuchaczy Radia Maryja i widzów Telewizji Trwam. Ale i tutaj jego krytycyzm i realizm, były ogromnie emocjonalne, gdy czasami opowiadał nam o spotkaniach z księdzem Tadeuszem Rydzykiem. To te środowiska uczyniły sobie z niego w ostatnich latach ikonę. Z jednej strony nie czuł się z tym dobrze. A z drugiej strony był im ideowo czy też ideologicznie bliski.

Był w latach 1970–1983 rektorem Katolickiego Uniwersytetu Lubelskiego. Pięciokrotnie wybierano go na ten urząd. Był to czas odwilży gierkowskiej, małej stabilizacji, kryzysu socjalistycznych eksperymentów ekonomicznych, pierwszej Solidarności i Stanu Wojennego. Rektor Krapiec rozmawiał ze wszystkimi. I pewnie jeszcze niejeden młody historyk będzie zaskoczony czymś, co znajdzie w archiwach. Ale Ojciec Albert bez wątpienia uchronił KUL przed subtelnymi próbami likwidacji jedynego prywatnego uniwersytetu od Łaby po Władywostok. Miał na swoje rozmowy placet Kardynała Stefana Wyszyńskiego i jego następcy. Nie bał się rozmów z członkami Biura Politycznego i pierwszymi sekretarzami PZPR. Opowiadał ze swoim uroczym humorem, jak jeden z jego poprzedników na rektorstwie powiedział mu: „Mieciu, jak już masz się puszczać to z panią hrabianką, a nie dziedziczką”. Metoda realizmu i tutaj okazała się tak naprawdę skuteczna. A jego wystąpienie podczas spotkania z Gorbaczowem na Zamku w Warszawie w drugiej połowie lat osiemdziesiątych, było obroną polskiej tradycji niezależności i suwerenności. Pamiętam jak wówczas byliśmy z niego po prostu dumni.

Słuchałem jego wykładów z antropologii przed 25 laty w Krakowie. Kiedy jako młodzi studenci zapytaliśmy go, co jest charyzmatem dominikańskim, odpowiedział bez namysłu: przysiadywanie fałd. Nie żadna ascetyka w rodzaju postów, biczowań, czy odmawiania sobie nie wiadomo czego, lecz rzetelna praca przy biurku. To podczas tych wykładów doświadczyłem pierwszego spotkania z pasjonatem racjonalności. Rozum był dla Ojca Alberta największym darem jakim natura, czytaj tutaj – Pan Bóg, obdarował człowieka. Potrafił z tego daru korzystać jak mało kto. Nie tylko był wielkim metafizykiem i wykładowcą, rektorem i bratem dominikańskim. Nauczycielem wielu pokoleń filozofów. Ale swój krytyczny umysł potrafił tak wychować, aby gdy mówił, słuchało się go dosłownie z otwarta gębą. Był jednym z ostatnich chyba humanistów, którzy mieli tę szerokość spojrzenia na świat, na człowieka, która nie była zawężona do wąskiej specjalizacji. Krytycznie patrzył na kryzys dzisiejszych nauk humanistycznych, krytycznie patrzył na wiele rzeczy, ale widać w tym było troskę i miłość. Oby ten krytycyzm Ojca Alberta uczył nas i chronił każdego myślącego człowieka po prostu przed głupotą.

Sześć godzin trwał pogrzeb Ojca Alberta. Arcybiskup Życiński w ostatnim słowie na cmentarzu powiedział, że była to wspólna modlitwa jakże różnych żałobników, którzy by się normalnie w innej sytuacji nie spotkali. Kościół ma łączyć, a nie dzielić i to też z życia Ojca Alberta wypływa.

I ostatnia refleksja. To sprawa przyjaźni i bliskości z Karolem Wojtyłą. Niech dwa obrazy o tym zaświadczą. Kiedy w czasie ostatniej pielgrzymki do Polski Jana Pawła II, Ojciec Albert na Błoniach w Krakowie, na ofiarowanie darów zanosił papieżowi egzemplarz swojej Encyklopedii filozofii można było zobaczyć, jak po krótkiej wymianie zdań Jan Paweł II palcem Ojcu Albertowi pogroził. I poszła w Polskę pogłoska, że to za Radio Maryja. Zapytany już po powrocie do Lublina o co poszło, Ojciec Albert powiedział: „Gdy przekazywałem ten nowy tom Encyklopedii powiedziałem papieżowi, że musimy dożyć do końca tej edycji, nie wolno nam odchodzić przed wydaniem ostatniego tomu, a Jan Paweł wtedy pomachał palcem i odpowiedział: zobaczymy, zobaczymy”. Drugie wspomnienie pochodzi od profesor Zofii Włodek. „W Krakowie, w mieszkaniu mojej matki odbyło się spotkanie (nie pamiętam dokładnie daty, może około 1960?), w którym wzięli udział profesor Stefan Swieżawski, ks. docent Karol Wojtyła i ojciec profesor Albert Krąpiec. Kiedy ci dwaj ostatni weszli, zanim usiedli zawinęli rękawy twierdząc, że może to być potrzebne z racji gorącej dyskusji, która ich czeka”. A tak mimochodem: ciekawe jak to teraz w niebieskich otchłaniach wygląda.