O największej tajemnicy, która nie jest łamigłówką

Na początek niech przemówi muzyka. A skoro ma przemówić, to wypada podać śpiewany tekst.

Dwa serafiny wołały jeden do drugiego:

Święty, Święty, Święty Pan Bóg Zastępów.

Cała ziemia pełna jest Jego chwały.

Trzej dają świadectwo w niebie:

Ojciec, Słowo i Duch Święty, a Ci Trzej są jednością.

Święty, Święty, Święty Pan Bóg Zastępów.

Cała ziemia pełna jest Jego chwały.

Oto Duo seraphim, motet z Nieszporów maryjnych Claudia Monteverdiego.

Po czterystu latach ta muzyka nie przestaje zachwycać. Pieśń ekstazy, zadziwienia, uniesienia. Nie skupia na sobie, ale na Trzykroć Świętym i Jedynym. Muzyka żarliwa jak serafiny. A przy tym precyzyjna w wypowiedzeniu tekstu, czego najlepszym przykładem jest prosty efekt zejścia się trzech głosów na unisono przy słowach unum sunt (są jednością).

Boże tajemnice mają budzić podziw, a czasem i zdziwienie. Mają zbijać z tropu, wyrywać z rutyny, oszałamiać bogactwem barw tam, gdzie przywykliśmy do szarości. Kiedy mówię kazania po czesku, lubię wracać do rozróżnienia między dwoma słowami: tajenka to rozwiązanie krzyżówki, a tajemství to tajemnica. Zagadkę się rozwiązuje, tajemnicę kontempluje. Wielkie słowo – kontemplacja, a przecież chodzi o coś prostego. Tak prostego jak szeroko otwarte oczy wpatrzone w zachód słońca albo tęczę.

Tajemnicę Trójcy Świętej kontemplujemy na dwa sposoby. Chwalimy Boga (doksologia: Chwała Ojcu i Synowi i Duchowi Świętemu) i robimy znak krzyża. Jakie to dziwne i jakże trafne: połączenie krzyża i Trójcy.

Bodaj najbardziej niezwykłe zdanie w Piśmie Świętym (a więc chyba po prostu najbardziej niezwykłe w ogóle) wypowiada Pan Jezus w Ewangelii wg św. Jana: Jak Ojciec mnie umiłował, tak Ja was umiłowałem. Można dostać zawrotu głowy! Jak ukochał nas Jezus? Do końcaaż do śmierci, a była to śmierć na krzyżu. Miłość bez granic. Miłość ratownika, który nie waha się przejść przez ogień i wodę, żeby uratować człowieka. A ta ofiara nie zaczęła się na krzyżu, ale dużo wcześniej: opuściłeś śliczne niebo, wybrałeś barłogi; uniżył samego siebie, przyjął postać sługi.

Co to znaczy, że Ojciec tak właśnie kocha Syna? Przecież w Bogu nie ma konfliktu, zła, sprzeczności, grzechu. Nie jest konieczna ofiara. Nie ma ofiary, ale jest dar. Całkowity dar. Czysta miłość. Na sposób daru kochają się Osoby Trójcy. Podobno Chesterton twierdzi, że słowo Trójca to techniczne wyrażenie faktu, że Bóg jest miłością.

Mnemotechnicznie i może troszkę na siłę odnieśmy prawdę o Bogu-darze do pierwszego gestu znaku krzyża, z góry na dół. Dwa pozostałe gesty, na zewnątrz i do środka, niech w takim razie oznaczają odrębność i jedność Osób.

W naszym praskim kościele wchodzących wita św. Marcin de Porres, sympatyczny święty. Nie sposób go pomylić z innymi świętymi w tym samym dominikańskim habicie. Tomasz z Akwinu z piórem w dłoni, Jacek z monstrancją i figurą Maryi, Marcin z miotłą, psem, kotem i myszą – już same atrybuty pokazują, jak bardzo ci święci są różni. Osoby, osobowości, osobne i połączone jednym powołaniem. A co dopiero Osoby Trójcy Świętej: w wieczności i na wieczność jest tam odrębność i więź Ojca z Synem, więź, której na imię Duch Święty. Tajemnicze, wewnętrzne życie Boga okazuje się zarazem wzorem naszych ludzkich więzi.

Tak wspaniała tajemnica domaga się pieśni. Oto ona, luterański hymn na cześć Trójcy Świętej. Pierwsze trzy zwrotki wychwalają po kolei Ojca, Syna i Ducha, a ostatnie dwie łączą uwielbienie całej Trójcy. Radosna melodia samej pieśni, arie, które tę melodię subtelnie skrywają i jeszcze subtelniej wyrażają tekst, wreszcie porywające chóry na początek i na koniec – oto kantata 129 Jana Sebastiana Bacha.