Trzecia część adwentowego tryptyku

Na początek Adwentu zaproponowałem rozważenie Jezusowej przestrogi, żeby nie obciążyć serca obżarstwem, pijaństwem i zatroskaniem. Pod koniec Adwentu czytamy o Nawiedzeniu św. Elżbiety. Zostawmy biblistom dzielenie włosa na czworo i czytajmy Łukaszowy opis zgodnie z jego naturą – jako opowieść o spotkaniu, niepozornym a wielkim. Zachwycajmy się tym, jak Duch Święty potężnie tchnął w tym spotkaniu. Tyle owoców Ducha, wtedy, ale i po wiekach! Wśród nich słowa modlitwy: nowe (błogosławionaś Ty między niewiastami i błogosławiony owoc żywota Twojego) i wyrastające z psalmów (Wielbi dusza moja Pana). Magnificat, hymn Maryi – ileż arcydzieł powstało do tych słów!

Oto Magnificat Jana Sebastiana Bacha, w wersji specjalnej, świątecznej, z czterema dodatkami. Z jakichś formalnych powodów nie mogę zamieścić pod spodem nagrania z kościoła św. Tomasza w Lipsku, gdzie Bach był kantorem, ale oto link. Kiedyś podzielę się komentarzem do całości, a tymczasem tylko pierwszy werset: Magnificat anima mea Dominum. Bach potężnie, hejnałowo podkreśla pierwsze słowo w żywiołowym pierwszym chórze. Orygenes również skupił się na tym słowie, zastanawiając się, w jakim sposób dusza może “powiększać” Pana, magnum facere (wiem, że Orygenes nie pisał po łacinie, ale to nie ma tu znaczenia). Znalazł odpowiedź: nasz Zbawiciel jest obrazem Boga niewidzialnego, a dusza ludzka jest stworzona według tego obrazu. Im większe podobieństwo duszy do pierwowzoru, tym wspanialszy, większy obraz Boga w człowieku. Przedziwnie spotyka się tu arystotelesowski ideał wielkoduszności z chrześcijańską cnotą pokory. Uniżył się Syn Boży. Zstąpił z nieba, stał się człowiekiem. Uniża się Maryja i staje się wielka.

Życzmy sobie nawzajem Wesołych Świąt Bożego Narodzenia, a w naszym świętowaniu – miejsca na tak radosne wychwalanie Boga jak w Bachowskim arcydziele, i na ciche spotkanie z Chrystusem, serce w serce.