Kiedy objęłam funkcję wychowawczyni nowej klasy w szkole, nie zauważyłam, by Alicja czymkolwiek wyróżniała się spośród innych uczniów. Przypadkiem dowiedziałam się od znajomych, że dziewczynka jest doświadczona chorobą nowotworową; leczenie przebiegło pomyślnie i właśnie dobiegało końca. Ona sama nic nie mówiła na ten temat, nie chcąc jakiegoś wyjątkowego traktowania. Ja też nie poruszałam tej kwestii. Pewnego dnia odebrałam telefon od mamy Alicji: wizyta w szpitalu, która miała być zamknięciem leczenia, okazała się początkiem kolejnego etapu: pojawił się przerzut.

Gdy po raz pierwszy szłam do domu Alicji czułam lęk. Bałam się, że spotkam ludzi zrozpaczonych, załamanych, może rozżalonych na Pana Boga. Co im powiem? Jak ich pocieszę, umocnię? – myślałam. Tymczasem zastałam rodzinę pełną miłości i ciepła, witającą mnie serdecznie. Usiedliśmy przy stole – nie tylko rodzice i ja, ale również wszystkie córki, bo to była niedziela, a więc wspólne świętowanie przy cieście i herbacie. Nikogo nie musiałam pocieszać, umacniać – ja sama pokrzepiłam się ich miłością i jednością. I tak było za każdym razem, gdy przychodziłam do tego zwyczajnego, a przecież niezwykłego domu. Byli silni – mocą wzajemnego oddania, naturalnego jak oddech. Spokojnie, bez wielkich słów, przyjęli to, co w swej mądrości przewidział dla nich Pan Bóg, jak zadanie do wykonania.

Jestem im wdzięczna, że zaprosili mnie do wspólnego wędrowania drogą tego wielkiego doświadczenia. Na początku tej drogi przyjaciółka Alicji powiedziała mi: „Będzie pani musiała być bardzo uważna, bo nie usłyszy pani od Alicji, że się źle czuje, że odczuwa ból”. Rzeczywiście nie usłyszałam. I byłam uważna: widziałam, z jak wielu rzeczy Alicja musiała zrezygnować, ile z tego, co przynależy ludziom młodym, zabrała jej choroba. Przede wszystkim jednak widziałam, jak ona była w tym dzielna. Żadnego rozczulania się nad sobą, żadnej taryfy ulgowej. Tak po prostu i zwyczajnie ukończyła rok szkolny z bardzo dobrymi wynikami, przechodząc równocześnie wyniszczające leczenie, które obecnie weszło w kolejną, łagodniejszą fazę, zmierzając ku szczęśliwemu końcowi. Nie mogę nie dodać, że cała klasa, której jestem wychowawczynią, zdała celująco egzamin z przyjaźni. Moi nastoletni uczniowie okazali się wspaniałymi, wrażliwymi ludźmi i jestem z nich ogromnie dumna.

Dla mnie choroba Alicji stała się Krzyżem, przynosząc wielki ból, ale przede wszystkim stała się DAREM, lekcją, której mi – nauczycielce – udzieliła uczennica i jej rodzina, lekcją życia pokornego, harmonijnego, zbudowanego miłością.

Karina