Zajęcia dobiegały końca – właściwie to była ostatnia lekcja religii przed wakacjami i to w klasie trzeciej gimnazjum, czyli po prostu czas na rozstanie.
Wiele było mocowań przez te trzy lata, a teraz? Jakieś – i to obustronne – wzruszenie towarzyszyło tej 27-osobowej „drużynie”, która zawsze trzymała się razem kiedy chodziło o ich prawa. Wtedy czułam się osamotniona i niejednokrotnie wręcz „nokautowana” przez liderów owej, w sumie bardzo kochanej, młodzieży.

Postanowiliśmy na tej – jak to nazwali – najostateczniejszej lekcji religii w gimnazjum – po prostu powspominać i co nieco zaprognozować: co dalej, czyli co i kto ma zamiar zrobić ze swoją życiową przyszłością. Było wesoło, czasem nawet zbyt krzykliwie… Było twórczo, czasem nawet zbyt pomysłowo… Aż tu w pewnym momencie, milcząca dotychczas Marcelinka, po prostu i odważnie zadeklarowała: A ja to będę w przyszłości – tak jak pani (wyraźny ukłon w moją stronę) – taką Bożą agentką.
Marcelina usiadła, a uczniowie zamilkli.

– Że co? – zapytał zdziwiony Marcin – pani jest jakąś agentką?!
I się zaczęło… Mimo woli czułam się jakoś „złapana”… W klasie wrzało.
Co im powiem? Co i skąd wie Marcelina? Jak się zachować i jak wyjaśnić, żeby jednak nie zdradzić tajemnicy, która łączy się z moim życiem konsekrowanym. Biłam się z myślami i przyzywałam pomocy Ducha Świętego… No i św. Ojca Dominika…
– No, niech pani powie jak to jest? Jest ani agentką Bożą, czy nie?
Zdecydowałam się na słowa proste, zwyczajne i oczywiście prawdziwe. Najpierw jednak postanowiłam zbadać teren, czyli dowiedzieć się, o czym wie Marcelina.
– Oczywiście, że za chwilę powiem, ale najpierw posłuchajmy Marcelinki, niech nam wyjaśni, skąd pojawiła się taka nazwa i co się pod nią kryje.
Dotychczas nieśmiała Marcelinka stwierdziła rzeczowo i odważnie:
– Bo u nas ksiądz proboszcz codziennie przed Mszą Świętą modli się w intencji osób życia konsekrowanego z Instytutów Świeckich, a ja nie wiedziałam, co to jest, więc któregoś razu poprosiłam o wyjaśnienie. Ksiądz wtedy z uśmiechem zapytał: „A co, też chcesz być Bożą agentką, jak wasza pani katechetka?” No i chcę. Tylko że muszę jeszcze dużo się uczyć. To też powiedział ksiądz proboszcz…

Cóż, nie miałam wyjścia. Po prostu uznałam, że powiem im tyle, żeby nie skłamać, ale też nie zaprzepaścić tej tak ważnej tajemnicy w naszym ukrytym życiu konsekrowanym…
– Kochani – mówiłam poważnie, a uczniowie słuchali w ciszy, jak nigdy na żadnej lekcji w ciągu trzech lat – Kochani, można mnie nazwać agentką Bożą, bo działam w Imię Pana Jezusa, gdyż bardzo mi zależy, abyście i wy, i wszyscy ludzie z którymi się spotykam, ale szczególnie wy, żebyście nie tylko Pana Jezusa poznali, ale żebyście uwierzyli w Jego miłość do każdego człowieka, abyście zaufali Jego Miłości Miłosiernej, a nade wszystko, żebyście swoje życie przeżywali wraz z Nim…
Mówiłam i mówiłam… I mimo że było już dawno po dzwonku, oni słuchali i słuchali. Mam wrażenie, że przez te trzy lata nie przekazałam im tyle wiedzy o Panu Jezusie i przez trzy lata nie rozbudziłam w nich tyle wiary w Boga, ani nie napełniłam aż taką nadzieją, jak w czasie tych ostatnich chwil ostatniej lekcji.
Życzyłam każdemu z osobna „Wszystkiego Bożego” w dalszym życiu, a Marcelince, aby – jeśli Pan Jezus zechce i ona też – żeby została w przyszłości Bożą agentką…

W czasie wieczornej Mszy Świętej ksiądz proboszcz znowu modlił się o liczne, święte powołania do kapłaństwa, zakonów i do Świeckich Instytutów Życia Konsekrowanego. Marcelinka też była w kościele. Ile rozumiała z tego wszystkiego? Nie wiem, ale postanowiłam od tej pory wspierać wytrwale modlitwą jej życiowy wybór, jakikolwiek by on nie był. Byleby z Panem Jezusem… Kto wie, może będzie kiedyś Bożą agentką.?

/K.B./