Słyszeliście kiedyś taką anegdotę? „Przychodzi siostra zakonna do spowiedzi i mówi: Ojcze, doszłam już do siódmej komnaty i co teraz? A ojciec duchowny jej odpowiada: a po coś tam wlazła?”

Słyszałam ją wiele razy słuchając konferencji rekolekcyjnych. Zazwyczaj ten dowcip bardziej mnie drażnił niż śmieszył, ale cóż, dzieł Świętej Teresy z Avilla wtedy nie przeczytałam, więc nie miałam co wchodzić w rozważanie sensu czy bezsensu tej opowiastki.

Pandemia i tym samym praca zdalna spowodowała, że obowiązków zawodowych miałam trochę mniej. Pomyślałam więc, że wolny czas poświęcę na solidne przerobienie Dzieł Świętej Teresy Wielkiej.

Kiedyś mając lat 20 rozczytywałam się w „Dziejach duszy” małej Tereski, marzyłam że umrę tak jak ona mając lat 24… Byłam najszczęśliwsza na świecie, kiedy uczestnicząc w Światowych Dniach Młodzieży w Paryżu w 1997 r. usłyszałam, że papież Jan Paweł II ogłosił ją doktorem Kościoła. Wtedy dzieła Teresy Wielkiej zdawały się być nie dla mnie – zbyt wielkie, zbyt wzniosłe.

Lat trochę mi przybyło, doszłam do wieku średniego, czyli przybliżonego do wieku Teresy gdy pisała swoje dzieła. Pomyślałam, że chyba przyszedł czas, by wyjść jej na spotkanie. Część pierwsza, czyli „Księga życia” przyszła do mnie sama. Pewnego dnia w sąsiednim kościele ktoś zostawił na ławeczce z napisem: „do wzięcia”… więc wzięłam. To był strzał w dziesiątkę. Wspaniałe spotkanie dwóch kobiet po czterdziestce, żyjących dla Boga. Drugą część pożyczyłam – przyszedł czas na słynną „Twierdzę wewnętrzną.” Przechodzenie wraz z Teresą do kolejnych komnat wprawiało w coraz większy zachwyt i tęsknotę. Myślałam sobie: skoro w trzeciej komnacie taki poziom doznań duchowych, to co dopiero będzie w siódmej?

Napięcie rosło. Nie próbowałam wyprzedzać faktów, nie zaglądałam do siódmej będąc w czwartej. I kiedy tam doszłam – dopiero się uśmiałam. Oczekiwałam nie wiem czego, a tu czytam, najkrócej mówiąc: WEŹ SIĘ DO ROBOTY.

Nie wierzycie? Cytuję: „to jest, córki, kres modlitwy; do tego ma służyć i to małżeństwo duchowe, aby z niego rodziły się czyny, i jeszcze raz czyny” (Mieszkanie siódme, rozdział III, akapit 6) lub inny fragment: „Święty Paweł szczególnie, skądże czerpał siłę do przetrwania tylu, zdawałoby się, przewyższających siły ludzkie trudów i utrapień? Na jego zwłaszcza przykładzie możemy się przekonać, jakie skutki sprawiają widzenia i kontemplacja gdy są prawdziwe, gdy przychodzą z łaski Pana, nie zaś ze złudzenia wyobraźni lub ze zmamienia diabelskiego. Gdy przeżył wizję raju i usłyszał tajemne słowa, których człowiekowi nie godzi się powtarzać, czy może skrył się gdzie na osobności, aby cieszyć się do woli owymi rozkoszami i o niczym więcej nie myśleć? Przeciwnie, o ile wiemy, całe dnie trawił na trudach apostolskich, a i w nocy nie dawał sobie wytchnienia, rękoma swymi pracując na pożywienie” (rozdział III, akapit 5)

Ciekawa jestem, czy opowiadacze anegdoty przeczytali „Twierdzę wewnętrzną”? Nie wiem.

Wiem jedno, że jeśli jakaś istota ludzka osiągając szczyty kontemplacji doszła do tzw. siódmej komnaty, to znaczy że jest w najlepszym miejscu. Jest gotowa, aby Bożą Mocą niezwykle owocnie i ofiarnie pracować dla dobra Kościoła i świata. I takich osób bardzo, ale to bardzo nam dziś potrzeba.

Monika