Ciągle w drodze, dosłownie i w przenośni… na targach, peronach. A jednak nie jesteśmy już przechodniami. Mamy dom, w którym zadomowienie ciągle się pogłębia i coraz bardziej jesteśmy u siebie, “ponieważ miłość Boża rozlana jest w sercach naszych przez Ducha Świętego, który został nam dany”. Mieszkać w Nim, który JEST, choć zawsze BYŁ i nigdy nas nie zostawił we wszystkich naszych przechodnich miejscach, a gdy Go potrzebujemy, gubiąc kierunek, zawsze PRZYCHODZI. Chwała Ojcu i Synowi, i Duchowi Świętemu, Bogu, który jest i który był, i który przychodzi.
Zakończyłem krótki, dziesięciomiesięczny pobyt w Łodzi. Nie na długo się zadomowiłem w łódzkim klasztorze, o którym jeden z moich współbraci mówił ufnie: „to mój dom”. Zresztą, jako to z dominikanami być powinno, często bywałem w drodze, choć co raz to trudniej znoszę, z powodu moich zasiedziałych przyzwyczajeń. Przemykając ze Słowem Bożym to tu, to tam, bywałem na dworcowych peronach (witam więc peronowego blogera – blogerkę… może już się kiedyś spotkaliśmy… w oczekiwaniu na to wszystko, na Niego… nie z tego świata).
Bywałem też, jak nigdy dotąd, w szpitalnych salach, przychodniach i … na targu przy Zielonej. Czas krótki, ale obfity w niespodziewane spotkania. Spotkania z tymi, którzy tak, jak ja sam targany tęsknotą, zawsze gdzieś ich ciągnie w podróż. W drogę by szukać pokoju, przebaczenia, ufności, sensu, zdrowia, chleba, człowieka… Boga. I na spotkanie, niestety nieraz jakby spóźnione, z kimś bardzo bliskim, który wybrał się w ostateczną podróż, w te
nasze małe na wieczność rozstania.
Anna Kamieńska, “Rozłąka”
Potrzebne są nam takie świadome, z wyboru spotkania, by…
pożyć trochę za innych… trochę za innych poumierać, pocierpieć z tymi którzy cierpią, podzielić rozpacz z rozpaczającymi.
Anna Kamieńska, “Dla Z”
Łódź to historia pełna nadziei i wiary, że można się spotkać, choć przybywa się z różnych miejsc. Gdy w listopadzie obchodziliśmy 5 lecie naszego łódzkiego pobytu, arcybiskup przypomniał niesamowitą historię budowy katedry. Finansowali ja wspólnie Polacy, Żydzi i protestanccy Niemcy. Wszyscy, w młodej i rozwijającej się Łodzi, byli przybyszami. Żeby się spotkać i być razem, nie można ulegać biernej zasiedziałości, trzeba być twórczo w drodze. Słowo wyszło z Domu – od Ojca, wiedzione tchnieniem Ducha, który wieje kędy chce…
Zaproszę dzień i noc, zaproszę cztery wiatry
dla wszystkich drzwi otwarte – ktoś poda pierwszy ton
zagramy na góry koncert buków porą pachnącą
Nasiąkną ściany grąA zmęczonym wędrownikom
odpocząć pozwolą muzyką bo taki będzie mój dom
bo taki będzie mój dom
bo taki będzie mój dom…
Wojciech Belon, “Sielanka o domu”
Bardzo ceniłem sobie w Łodzi „wyprawy” na znajdujący się niedaleko naszego klasztoru, targ przy Zielonej. Mam nadzieję, że nie chodziłem tam tylko z jakiejś wyimaginowanej, zarozumiałości kogoś, kto teraz ma ochotę „zbratać” się ze zwykłymi ludźmi (z robotniczą Łodzią!). Powód był bardzo prozaiczny. W Łodzi sami gotujemy, więc i zakupy trzeba samemu sobie zrobić. Dobra to okazja, dla mnie zakonnika, przyzwyczajonego od lat do stawianej pod nos miseczki, pozbawionego rozterek jak wiązać koniec z końcem, takie zwykłe, targowe doświadczenie, zwykłych targowych bywalców, by nabrać dystansu do „poważnych” trosk kaznodziei.
Napatrzył się więc na targu przy Zielonej ten, co „obrał lepszą cząstkę”, jak zwyczajni zjadacze chleba z duszą na ramieniu, zanim coś kupią, długo „medytują” nad ubogą sakiewką. Długo sam nie porównywał cen i nie przejmował się „groszowymi” różnicami w cenach, bo zawsze mógł wziąć ze wspólnej sakiewki, co się nie opróżnia. Wot, „wtórna konsekracja”, jak to w TV tłumaczył świeckim, czym jest życie zakonne, pewien namaszczony i konsekrowany kapłan!!!???
Są w Kościele stali dyżurni „ubodzy duchem” i są ubodzy naprawdę. Są ci, którzy tylko ślubowali żyć błogosławieństwami i są ci naprawdę błogosławieni: ubodzy, płaczący, umierający… w Panu. Warto sobie pozwolić na ich towarzystwo, by samemu na nowo odnaleźć błogosławieństwo życia. Czy my, zakonnicy wzbudzamy jeszcze sposobem życia nadzieję wszystkim ubogim, chorym, zostawionym i odrzuconym, zdradzonym i samotnym, nierozumianym…? Czy sami jesteśmy ją w sobie dla siebie obronić, gotowi odpowiedzieć każdemu, kto żąda (jej) uzasadnienia (1P 3,15b)?
Przechadzać się tam
gdzie długie pochody płaczących i żebraków ciągną w górę, gdzie panuje ruch i zgiełk jak na ogromnych placach targowych, i gdzie wszyscy, którzy tu przychodzą, dostają swój paszport i swój list uwierzytelniający…wszystko, co znękane i utrudzone, zostaje zanurzone w zbawczą kąpiel miłosierdzia; zmęczenie i zwątpienie zostają spłukane w Sercu, w którym się to odbywa (Hans Urs von Balthasar, “Serce”).
Panie, proszę… uczyń moje serce podobnym do Twego serca. Niech gorliwość o dom Twój pożera mnie… dom dla wszystkich znękanych przechodniością życia.
Pożegnałem już Zieloną. Nie Szybko wybiorę się zwyczajną porą na zwyczajny targ, zwyczajnych ludzi. Prędzej teraz pojawię się na targach książek. Mam nadzieję, że będą to książki, które trafiają do zwyczajnych ludzi ukrytych w każdym z nas. Ukrywamy się trochę niepewnie pod maską przyjmowanej powagi, z grymasem jakby na wyrost zbyt „duchowym”, więc nam
puszącym się, nadymającym /Strąć z głowy ich koronę głupią.
Julian Tuwim, “Modlitwa”
Wracam po kilku latach do Poznania, choć nie raz mile byłem zaskakiwany i jestem teraz, że ciągle tu byłem.
* Pierwotnie ten wpis został umieszczony na blogu “Burzenie bastionów” 30 maja 2010 r.
Comments - No Responses to “Targ na Zielonej*”
Sorry but comments are closed at this time.