Rzeczywistość to dużo więcej niż widzimy, niż udało się zbadać i opisać. Dobrym przykładem wydaje się kosmos. Astronomowie coś już wiedzą, ale dalej, poza zasięg ich pomiarów, rozciąga się tajemnica. Podobnym kosmosem jest człowiek. Uczą mnie tego moje dzieci. Tyle o nich nie wiem. Każde nosi tajemnicę swojej tożsamości, ja widzę tylko jakieś odblaski, co krok przekonując się, że niewiele. Uczy mnie tego najmłodsze, które umarło w 6 tygodniu ciąży pozamacicznej. Wiem o nim tyle, że miało około 6 tygodni, że jego serduszko już biło i że zdążyło być pokochane.

Nie-dookreślania uczą mnie Bliscy, którzy odeszli. Których przecież znałam, kochałam, obserwowałam co rano, co wieczór, co dzień. Ich śmierć odsłoniła mi, ile o nich nie wiem. Bo przez część ich życia nie było mnie na świecie. Bo za mało uważnie słuchałam, gdy opowiadali. Bo o niektórych sprawach nie opowiadali. Przed pogrzebem Bliskiej Osoby, przez pół nocy pisałam „przemówienie” pragnąc wszystkim opowiedzieć jak piękna była, jak żyła dla nas, czego się od Niej uczyłam. Rano wiedziałam, że go nie odczytam, nie tylko dlatego, że emocje mi nie pozwolą. Zrozumiałam, że zredukuję, że pomniejszę, że nie oddam Jej życia, jakim było, że zamknę je w jakiś schemat laurki; powiem o jednym procencie, o którym wiem; zdecydowałam się na milczenie. Ostatnio zastanawialiśmy się, czy na nagrobku umieszczać zdjęcie. Z kilku powodów zrezygnowaliśmy. Dla mnie przeważył ten. Zdjęcie na płycie to marna migawka tajemnicy życia kogoś, kto był dzieckiem, nastolatkiem, pięknym nowożeńcem, cieszył się dziećmi i tracił bliskich, śmiał się z przyjaciółmi i płakał nocami, marzył i przyjmował ograniczenia, rozmawiał z Bogiem i niósł krzyż. Ktoś przechodząc zerknie, skomentuje i pomyśli dufnie, że cokolwiek wie. Nie. Nie wie – nic.

Myślę, że prawdziwa miłość bardzo się liczy z tą tajemnicą, chyba dlatego ludziom kochającym się dobrze razem milczeć. Wtedy patrzą na siebie, albo myślą o sobie z całą czułością, ale bez ocen, bez okrawających – też najpiękniejszych – przymiotników. Bardzo lubię ten fragment z H. J. M. Nouwena: „Kilka razy w mym życiu miałem jakieś dziwne odczucie, że zbliżam się bardziej do moich przyjaciół w czasie ich nieobecności, niż gdy byliśmy razem. Kiedy wyjechali, miałem silne pragnienie, by spotkać się znów z nimi, nie mogłem jednak uniknąć pewnego uczucia rozczarowania, kiedy spotkanie się ziściło. Nasza fizyczna obecność przeszkadza nam w pełnym spotkaniu. Tak jakbyśmy czuli, że jesteśmy czymś więcej dla siebie niż to potrafimy wyrazić. Tak jakby nasze konkretne, indywidualne charaktery zaczynały pełnić rolę jakiejś ściany, za którą trzymamy w ukryciu nasze najgłębsze osobiste „ja”. Dystans stworzony przez czasową nieobecność pomógł mi wyjrzeć poza ich charaktery i ukazał mi ich wielkość i piękno jako osób, które ukształtowały podstawę naszej miłości”.

Drugi człowiek jest czymś więcej, niż zdoła wyrazić ciałem, gestem, słowami – to wszystko to mało. To trochę jak ściana. Dlatego czasem lepiej zrezygnować ze słów.
Gdy widzimy piękny górski październikowy krajobraz nie chwytajmy natychmiast za aparat, za telefon, by o tym opowiedzieć, czy zalogować się na fejsbuku. Może warto tu pobyć, nacieszyć się, podziwiać, nasycać pięknem.

Nasz rozum chce wszystko uchwycić w pojęcia, a przez to zawłaszczyć, podporządkować – dlatego wiedza nieuchronnie dzieli (rozczłonkowuje), wyodrębnia, dookreśla. „Milczenie wymaga puszczenia wolno całej tej operacji myśli” aby być bez zawłaszczania wobec rzeczywistości, w tym i Boga. Nie nadawać nazw i nie czynić sobie stworzenia poddanym”. Jeżeli naszej „dookreślającej wiedzy” trzymamy się zbyt kurczowo, mamy idee, a gubimy rzeczywistość; np. mamy ideę Boga, a gubimy Boga. Idee pozornie porządkują świat, ale to przecedzanie samych idei a wylewanie całej tajemnicy. Umiejętność milczenia prowadzi do pokory poznania, będącej „milczeniem spojrzenia, które ocala rzeczy takimi, jakimi są; które wybiera czystość podziwu, a nie konsumpcję (…)” (npdst. „Dlaczego milczę” Miriam od Krzyża, Więź 11/2006, s. 76-77).