Minęło już nieco czasu od Paschalnego Triduum, ja jednak przechowuję pod powiekami kilka obrazów ze świątecznych dni.
Pocałunek
Kiedyś ktoś powiedział, że gdyby chrześcijanie częściej i bardziej rozważali mękę Pańską, byliby lepiej (duchowo) oswojeni z cierpieniem. W Wielki Piątek w kościele dominowała cisza. Gesty i słowa liturgiczne były spowolnione, rytm zdawał się im nadawać oddech Umierającego, „najbardziej Samotnego spośród samotnych”.
Dla mnie było to kolejne wyznanie wiary w nie-ostateczność tych radykalnych osłabnięć, których niepojętą grozę dane mi było widzieć. Adorując Krzyż, adorowałam krzyże moich najbliższych, na których odchodzili. Mówiłam Bogu, że Mu ufam, mimo wszystko; że wierzę, iż to mogła być najlepsza droga.
Jeden z kapłanów pochował niedawno ukochaną młodszą siostrę. Obserwowałam z jaką czułością złożył pocałunek na Drzewie Krzyża.
Sen
W czasie liturgii Paschalnej odbywał się chrzest dwojga niemowląt. Zwróciłam uwagę na chłopca, może ośmio- lub dziewięcioletniego, który na składanym krzesełku ustawionym tuż przy chrzcielnicy, spał z podwiniętą nogą, odchyloną do tyłu główką i otwartą buzią. Gdy celebrans i ministranci oraz rodziny chrzczonych dzieci otoczyły z mikrofonami chrzcielnicę, mały spał w najlepsze i nikt nie pomyślał, by go przesunąć, wyprosić nieco dalej, zbudzić, choć jego krzesełko, dotąd będące na uboczu – naraz znalazło się w centrum wydarzeń. Nie mogłam się oprzeć skojarzeniu, że tak właśnie możemy czuć się w Kościele, przy bijącym źródle Chrztu i życia, miłości bezwarunkowej. Możemy spać spokojnie, bo to jest najbezpieczniejsze miejsce na świecie: Kościół, jak dom. Chesterton napisał – „także we własnym domu tęsknię za domem rodzinnym”. Tak, dla mnie Kościół to duchowy dom, tu mogę czuć się absolutnie sobą, swobodnie. Jak w domu wdziewam ulubione dresy i nie maluję się, tak tu przynoszę moje ciemności i łzy pewna, że zostaną przyjęte. A gdy śpię, wiem, że inni czuwają za mnie; jak i ja czuwam za tych, którzy śpią.
Wróciła Nadzieja
Liturgia Paschalna ma się ku końcowi, rozbrzmiewa „Alleluja!” i rusza procesja rezurekcyjna ulicami dookoła kościoła. Idę sama w tłumie, nagle czuję czyjąś serdeczną dłoń pod ramieniem. Zaprzyjaźnione małżeństwo. „Jakże wstrząsnęło mną dziś czytanie o Izaaku – odzywa się Ona – zobacz, on jest tam zupełnie nieobecny, a przecież musiał krzyczeć, nie poddał się biernie związaniu, usiłował się uwolnić… a potem? Co on czuł do ojca? Jaki musiał mieć żal i lęk!” Odpowiadam, że to czytanie dotyka naszych głębokich matczynych lęków. Po chwili dodaję nieporadnie: „Dla Was… szczególnie…” Przed dziesięcioma laty Tamara urodziła śliczną córeczkę, Nadziejkę. Nadzieja zaraziła się jakąś szpitalną bakterią i zmarła w szpitalu, w kilka dni po narodzeniu. Pamiętam nagłówki w gazetach „Nadzieja umarła” i grób Maleńkiej zasłany białymi kwiatami. Teraz idziemy w procesji rezurekcyjnej, w tle słychać śpiew „Zwycięzca śmierci”, przez który przebijają się spokojne, choć jakby szalone słowa Tamary.
„Gosiu, to wydarzenie to był dla mnie ogromny dar. Jak bardzo mnie i nas to ukształtowało, jak wiele nauczyło, jak bardzo zmieniło nasze patrzenie na wszystko. Ale ja nie mogę tego nikomu powiedzieć – że śmierć mojej córeczki to był dar… kto to zrozumie?…” I dodaje – „Wiesz, nagrywaliśmy piosenkę Resurrexit, dzieliliśmy się partiami tekstu do zaśpiewania. I nagle czytam: „Przez Twe zmartwychwstanie wróciła Nadzieja i już nas nie porwie śmiertelna zawieja”. Wiedziałam, że to mój tekst! Dla mnie! O Nim i o Niej”.
To jest Bóg
Msza święta dla dzieci w Poniedziałek Wielkanocny. Mój czterolatek nieoczekiwanie ciągnie mnie za płaszcz i pyta, wskazując na kapłana: „To jest Bóg?” „Nie kochanie. Bóg jest niewidzialny”. Zawiesiłam głos obserwując, czy zaskoczy. Patrzy na mnie pytająco. „Nie widać Go, ale jest tutaj”. Mały wyciąga przed siebie obie rączki i pyta: „tu? Tu jest?” „Tak, patrzy na ciebie i bardzo cię kocha”… Mały wyraźnie się zamyśla.
Po Mszy opowiadam celebransowi o pytaniu malca. „Ależ on miał rację! – reaguje żywo kapłan – Przecież św. Faustyna jak była na Mszy, to w momencie konsekracji już nie widziała księdza, ale Jezusa! Wie pani, jakie ja czuję płomienie w dłoniach na konsekracji i „Ojcze nasz”? To już nie są moje dłonie!” Patrzę na niego zastanawiając się, czy to, co mówi, jest metaforyczne. Dopytuję: „Płomienie? Czuje Ksiądz ogień w dłoniach?” „Żar” odpowiada. Pochyla się do Karolka i mówi: „Dobrześ powiedział. We mnie był Bóg”.
I tak Wielkoczwartkową lekcję o kapłaństwie odbyliśmy z Karolkiem w Poniedziałek.
Zainteresował mnie wątek o Izaaku. Kiedyś też tak myślałam, jak ta Pani. Oczami wyobraźni widziałam bezradnego Izaaka, związanego przez wielkiego, silnego mężczyznę, wydawanego na rzeź dla Boga. Tak, ta Pani miała rację. Gdy się to tak widzi, to scena jest straszna. Bóg załatwia sprawy z Abrahamem, a Izaaka tam nie ma. Nie ma tego, który przeżywa bycie zarzynanym dla zaspokojenia kaprysu Stwórcy.
Ale potem tak się stało, że dostałam inny obraz. (Była w tym Boża interwencja, ale nie będę tego opisywać). I zobaczyłam scenę, w której Izaak był bardziej niż Abraham. Zobaczyłam wiarę Izaaka. Wiarę, w Ojca, że robi to co powinno być zrobione i wiarę w Boga, że jest nad nim i że nie stanie się mu nic złego. Ten widok oczu Izaaka jest dla mnie wciąż opoką do której wracam, by odbić się, gdy upadam w wierze.
Czasami w opowieściach, także tych z Biblii, brak jakiegoś opisu jest doskonałym opisem. Przegapiamy go, bo nadpisujemy własną interpretację zdarzeń, zamknięci na to, że może ona nie jest jedyna i może nie jest nawet bliska prawdy.
I znowu trafia Pani w sedno. (A może to ta rodzina, której Córeczka odeszła). Mam podobne doświadczenia związane ze śmiercią mojej Mamusi. ONZ zaraziła się bakterią w domu i zmarła na tydzień przed Wielkim Tygodniem. Ja jednak podobnie jak ta rodzina odebrałem to jak dar, odeszła moja Mama a ja w jej cierpieniu widziałem cierpienie i mękę Chrystusa, czułem że cały czs jest przy Niej ( wręcz w niej). Dodatkowo wiem jak ciężka (z duchowego punktu widzena) jest praca w szpitalu – niestety nie zawsze personel medyczny zdaje sobie z tego sprawę że pozornie drobne gestu mogą mieć ogromne znaczenie, ja jednak nie czułem do nich złości a jedynie żal i ból bo krzywdząc innych najwięcej szkodzą sobie. Czuje jedynie potrzebę modlitwy za nich.
Pozdrawiam.