„Dziesięć ulubionych fotografii” – jest to nazwa projektu realizowanego na jednej z rosyjskich stron internetowych przedstawiających znanych i mało znanych fotografów z Rosji, Ukrainy, Białorusi. Każdy z nich ma wybrać 10 według siebie najlepszych, cenionych przez siebie swoich fotografii. Trzeba także uzasadnić swój wybór, a najlepiej jeśli będzie to historia związana z powstaniem tego zdjęcia.
/ Brzeska historia. Miłość.
Przeglądając fotografie i opowieści związane z jej powstaniem, zaintrygowała mnie historia jednej fotografii, której autorem jest moskiewski fotograf, dziennikarz, prawie siedemdziesiątletni Georgij Rozow.
(fot. Georgij Rozow)
W 1975 roku, z okazji świętowania trzydziestolecia Dnia Zwycięcięstwa do twierdzy brzeskiej przyjeżdżali weterani zaproszeni przez to muzeum. Wieczorem, w przeddzień święta, kompleks twierdzy był pusty. W oddaleniu zobaczyłem małą postać samotnej kobiety z bukietem bzu w butelce po mleku. Ta postać przemieszczała się wzdłuż wygrawerowanych w granicie imion i nazwisk poległych żołnierzy. Kiedy podbiegłem do niej, ta kobieta klęczała i gorzko płakała.
W tym czasie w prasie fotograficznej na różne sposoby podejmowano pytanie: czy fotograf ma prawo robić zdjęcia ukrytym fotoaparatem, czy też nie? Czy jest to moralne czy amoralne? Ja wtedy byłem maksymalistą i myślałem, że jest to moralnie uprawnione działanie. Uważałem, że wyreżyserowana fotografia przestaje być dokumentem i staje się czymś sztucznym. Ale jednocześnie powstaje pytanie, kto dał prawo fotografowi „wchodzić z butami” w życie nieznanego człowieka?
Ale w sumie, zdecydowałem się i zrobiłem zdjęcie wdowie po szeregowym Riabowie.
Kiedy ona była jeszcze młodą kobietą zakochała się w chłopaku z tej samej wioski. Zaszła w ciążę, a jej umiłowanego zabrali do wojska. Chciała urodzić dziecko niedaleko od męża i dlatego też mimo sprzeciwu swoich najbliższych wyjechała do dalekiego Brześcia – tam gdzie on służył. Dziecko urodziła w wojskowym szpitalu kilka dni przed wejściem Niemców do Brześcia. W nocy z 21 na 22 czerwca 1941 roku mąż przybiegł do niej aby zobaczyć swojego syna.Nielegalnie opuścił jednostkę wojskową. Za niecałe dwie godziny, wojska niemieckie wkroczyły na teren szpitala, który znajdował sie na wyspie. Pełni furii niemieccy żołnierze zabijali wszystkich mężczyzn. Na jej oczach jakiś oficer zastrzelił jej syna. Ona już nie pamietała w jaki sposób znalazła się w piwnicy. W tym miejscu szukali schronienia wszyscy chorzy, którzy cudownie ocaleli z tego pogromu. Dopiero po kilku dniach podjęto decyzję aby w czasie nocy przeprawić się przez kanał i przyłączyć sie do odstępujących oddziałów radzieckich. Po dwóch miesiącach została pielęgniarką i tak służyła do końca wojny, do Dnia Zwycięstwa. Pod koniec wojny było jasno, że mąż zginął. Ponownie wyszła za mąż za towarzysza broni, urodziła trzech synów, ale o swojej pierwszej miłości nie zapomniała.
W przeddzień Dnia Zwycięstwa mąż pozwalał jej jechać do Brześcia – wypłakać się.
/Spacer dla słonia.
Druga fototografia ma także swoją historię. Jest to historia opowiedziana przez ukraińskiego fotografa Walerego Miłoserdowa, lat 54.
(fot. Walery Miłoserdow)
Kiedyś ktoś mi powiedział, że na jeden z placów w Kijowie przyjeżdża grupa ludzi z cyrku razem ze słoniem. Codziennie zajmują się wyprowadzaniem swojego podopiecznego na spacer. Z początku nie uwierzyłem, ale mimo wszystko zdecydowałem się tam pojechać. I okazało się, że cuda się zdarzają. Słoń spokojnie chodził po pustej przestrzeni. To była jesień 1998 roku. Teraz na tym miejscu zbudowano dom. I nie ma już miejsca w Kijowie, gdzie można wyprowadzać słonie, na spacer.
Dwie różne historie, o różnym emocjonalnym ładunku, nawet nie śmiałbym je porównywać… Ale pozostaje coś wspólnego: dwie fotografie, jeśli patrzymy na te zdjęcia to niewiele nam mówią. Chociaż pierwsza fotografia wzbudza współczucie nad kobietą dotykającą granitowej płyty, a zdjęcie ze słoniem wywołuje uśmiech. Kiedy autor zdjęcia dkryje nam rąbek tajemnicy, kulisy jego powstania, okazuje się, że osoba, wydarzenie zatrzymane w kadrze ma swoją historię, nie zawsze radosną.
Życie toczy się dalej… Chociaż pozostanie tajemnicą skąd ludzie mimo tragedii, które stały sie ich udziałem czerpią siłę aby dalej żyć, nie zwariować. Wielu tego napięcia nie wytrzymało… I nie chodzi tutaj o tanie moralizowanie, ale zgoda na Boga, który ukazuje promień światła, sensu w tym zwariowanym świecie. Jest to także nieustanne umieranie w Tym, który jest naszą Paschą.
Myślę, że pewną próbą wytłumaczenia, może być wiersz Bolesława Leśmiana, z tomiku
„ Dziejba leśna”:
ZACHÓD
W błękicie — szkarłat zórz! Wniebowstąpienie róż!
Wieczność płonie tak samo, jak płonęła za młodu…
Ogród, gdzie w złotym mchu tkwi odrobina tchu,
Niezbędnego dla ciebie, co śnisz wnętrze ogrodu.
By iść do tamtych stron, odzyskać trzeba zgon,
Zagubiony w tym bycie, co narzucił się światu.
Nic nie mów — tylko patrz! I nie patrz, ale płacz,
Bo już nie ma dla duszy wyjścia z tego szkarłatu!
Comments - No Responses to “Dwie z dziesięciu…”
Sorry but comments are closed at this time.