Przeczytane w sieci … / Z listu do redakcji strony internetowej: Kobiece porady.

/A będą pokutować za te czyny nawet nasze prawnuki/

Mam na imię Iwan Gawryłowicz. Mam troje własnych dzieci i jedno dziecko – córkę, którą wziąłem na wychowanie, sześcioro wnuków i prawnuka Iwasika. Chociaż już dawno jestem na emeryturze, cały czas pomagam dzieciom w rodzinnym biznesie.

Tak, myślę, że naszą rodzinę można nazwać nawet zamożną. Być może, dużo ludzi, którzy żyją poniżej granicy ubóstwa, nie rozumieją mnie, ale spróbuję wyjaśnić: pieniądze i nieruchomości nie dają poczucia szczęścia, gdy nie ma nic najważniejszego od zdrowia.

Ani ja, ani moje dzieci czy wnuki w tym życiu nic złego nie zrobiły – nie kradły, nie zabijały, nie kłamały, nie szły po głowach innych ludzi. Ale mimo to, jakieś nieszczęścia prześladują nas od wielu pokoleń. Nie jakieś śmiertelne, ale takie, które przemieniają nasze życie w straszne męczarnie. Jeszcze w dzieciństwie, na skutek wypadku zostałem inwalidą – straciłem rękę. Starszy syn walczy z chorobą nerek, córka miała kilka poważnych operacji, ma problemy z ciśnieniem i sercem, a najmłodsza mając 20 lat uległa wypadkowi i  do tej pory porusza się na inwalidzkim wózku. Kiedy pojawiły się u nas wnuki, u każdego z nich lekarze wykryli jakąś chorobę. Razem z żoną wpadliśmy w panikę.

Przyznaję się, doszło nawet do grzechu – zwracaliśmy sie do wróżek, znachorów (w latach 80-ch XX wieku było to coś nowego i modnego, i większość ludzi wierzyła szarlatanom, jak jakimś nowym Mesjaszom). Piliśmy „świętą” wodę, kładliśmy pod poduszkę „zaczarowane” chustki … Aż strach to wszystko wspominać ! Tak, jak to zawsze bywa , wcześniej czy później bieda przyprowadza człowieka do Boga. Zaczęliśmy chodzić do cerkwi, przyjęliśmy chrzest, nawet wzięliśmy z żoną ślub kościelny.

Po jakimś czasie dowiedzieliśmy się, że istnieją święte miejsca i zaczęliśmy pielgrzymować do nich. W czasie jednej z pielgrzymek poznaliśmy jednego mnicha – brata Sergieja. To bardzo mądry i skromny człowiek – z samego początku budził zaufanie i pragnienie opowiedzieć jemu całą historię swojego życia. Długo rozmawialiśmy. Opowiedziałem jemu o naszych problemach i biedach. Brat Sergiej długo patrzył na mnie a później powiedział: „Dzieci odpowiadają za grzechy nie żałujących rodziców. Trzeba prosić o przebaczenie u Boga i ludzi, za zło, które oni uczynili, a ich juz nie ma wśród nas, trzeba modlić się za zbawienie ich dusz”.

Stałem jak porażony piorunem … W głowie pojawił się obraz z dalekiego dzieciństwa, kiedy mieszkaliśmy na wschodzie Ukrainy, skąd pochodzili moi rodzice: jest głeboka noc, moi bracia i siostry śpią na piecu, a ja jakoś nie mogą zasnąć, gdyż cały czas słyszę jak moja mama cicho płacze i coś szepcze do siebie. Wiedziałem – ona się modli, o tym nikomu nie mówiłem, gdyż ojciec uważał siebie za ateistę i głośno się śmiał z wierzących. A bywało, że wracał do domu wcześnie rano pijany, i opowiadał jak razem z takimi jak on, wysadzał w powietrze cerkwie, czy jakąś kaplicę, łamał przydrożne krzyże.

„Sznurem omotałem, zacząłem ciągnąć – sznur pękł. Wtedy znaleźliśmy łańcuch, i ciężarówką! Wyszedł cały” – krzyczał na cały dom, i jak zniszczył wielki drewniany krzyż obok cerkwi, w sąsiedniej wiosce. „A batiuszka skądś się pojawił, biegał jak wiariat. No nic, pod ścianę go, jak wroga Ojczyzny !”

Pewnego razu nieznajoma kobieta przyszła do naszej chaty z ikoną; na świętej twarzy był ślad od siekiery. Ona bardzo płakała i prosiła ojca aby się powstrzymał od udziału w tych akcjach. My, wszystkie dzieci zebraliśmy się w kącie, wystraszeni od ojcowskiego gniewu: on wyrzucił tę kobietę z domu, przeklinał i krzyczał jak szalony. Ikonę, która wypadła z rąk nieznanej nam kobiety, nasza mam niepostrzeżenie podniosła i otuliła w jakieś łachmany, a potem schowała na strychu. Ja to wszytko widziałem, i tak długo jak ojciec żył była to nasza z mamą wielka tajemnica. Ikona przeleżała w schowku długie dziesięciolecia. Kiedy rodzina, podjęła decyzję rozwalić starą chatę, sam nie wiem dlaczego zabrałem ikonę do siebie, do swojego domu. Teraz ona jest przede mną. Bogorodzica patrzy na mnie takimi smutnymi oczami, a na policzku rana. A nad nią, nad tą raną widzę jakby żywego – mojego ojca, który trzyma w ręku siekierę …

… Ojciec, był wysokim mężczyzną, krępym – wydawało się, okaz zdrowia. On nie wierzył w to, że kiedyś będzie starym, niezdarnym, że choroby zdołają go pokonać. Ale i tak go nie pokonały; on zginął – upadł z kopuły cerkwi, gdzie wszedł aby zerwać krzyż. Chowali go jak bolszewika – żegnali go przedstawiciele wioskowej rady. Za jego duszę modliła się tylko nasza mama, i to potajemnie, bo czasy były straszne. A kiedy wkrótce ona umierała, mówiła do nas szepcząc: „Dzieci, proście Boga i ludzi o przebaczenie, bo inaczej czeka was kara aż do siódmego pokolenia…”

 

Kiedy to wspomnienie przemknęło przed moimi oczami, zapytałem brata Sergieja „ I co my mamy robić?” – ale to nie było pytanie, to był krzyk duszy”. Spowiedź, modlitwa, duchowy post i miłosierdzie – taką radę dał mnich. Po tym wszystkim zdecydowaliśmy sie na poważny krok – wzięliśmy na wychowanie dziewczynkę nastolatkę, która wymagała szczególnej opieki. Nie chcę nawet opowiadać tutaj, ile myśmy przeszli z tym dzieckiem; po gabinetach lekarskich, aby otrzymać pozwolenie na wychowanie dziecka inwalidy. Z Bożą pomocą udało się to wszystko przejść, i teraz Oleńka – nasze czwarte dziecko, jasne słoneczko w w naszym domu.

Jakiś czas temu, razem z żoną doczekaliśmy sie prawnuka. Daliśmy jemu imię Iwan, na moją cześć. Dziciątko urodziło się zdrowe, i wszyscy byli szczęśliwi. Kiedy minął rok, wydarzyło się coś strasznego: w środku nocy usłyszeliśmy dzwonek u drzwi, wnuki nam powiedziały, że Iwasika odwieźli do szpitala, i jest na reanimacji. Lekarze nie są w stanie postawic diagnozę, dziecko się dusi, umiera … Mimo wysiłków lekarzy, nie udało sie uratować Iwasika. Teraz wozimy od czasu do czasu dziewczynkę za granicę, na leczenie, bez którego jak mówią specjaliści dziecko może się zmarnować. I znowu, jeszcze raz przypominają mi słowa mamy i mnicha – trzeba prosić przebaczenia …

Jako młody chłopak pracowałem z drewnem: udało mi się zatrudnić w fabryce mebli, przeszedłem drogę od prostego pracownika aż do jednego z zastępców dyrektora tej firmy. Bardzo dobrze znam cały proces produkcji mebli. Po rozpadzie Związku Radzieckiego otworzyłem własną firmę. Ciężko jest pracować, dlatego też zatrudniłem dzieci, i nasz biznes stał się rodzinnym. Teraz nasze meble kupują nie tylko na Ukrainie, ale i zagranicą. Po śmierci Iwasika, podjęliśmy deczyzję aby pomagać innym. Nasza rodzina wzięła pod opiekę mały sierociniec; pomagamy robić remonty, czasami kupujemy odzież, opłacamy wycieczki dla dzieci.

Ostatnio ofiarujemy pieniądze na odnowienie cerkwi i wiejskich kaplic, gdzie pozostały tylko fundamenty. Razem z fachowcami szukamy starych ludzi i prosimy aby przypomnieli sobie, jak wcześniej wyglądały te świątynie. Czasami udaje się odnaleźć zdjęcia, dzięki którym można odnowić sakralne budowle, i przywrócić im taki wygląd, jaki był zanim zniszczyły go ręce grzeszników. Za każdym razem, prosimy aby w żadnym wypadku nie mówić kto stoi za odnowieniem tych budowli. Bo tak jest czasami, teraz tak jest często: ktoś dał na taki cel tylko jedną grywnę, i ma takie wymagania, aby na tablicy pamiątkowej od razu pojawiło się jego imię i nazwisko. Ale ja dobrze wiem, aby ofiara była przyjęta, miłosierdzie powinno być bezimienne.

Na każdej spowiedzi mówimy kapłanowi o naszych przodkach-wandalach i o pokucie ich potomków. Teraz siadłem aby napisać ten list, gdyż nie ma lepszego sposobu na skruchę przed ludźmi, jak napisać do gazety, którą czytają miliony ludzi. Proszę was o przebaczenie i pomódlcie się za mnie, za takich jak mój ojciec, bo tak na prawdę oni nie wiedzieli co robią …

Iwan Gawryłowicz z rodziną

 

http://m.expres.ua/#!/n/245684