„Redutę Ordona” – Andrzej Stasiuk czytał ze sceny a Haydamaki, ukraiński zespół folk – rockowy grał. Ten wiersz Mickiewicza i cały utwór zostały dedykowane naszym chłopcom walczącym w Donbasie. I za ofiary rosyjskiej ingerencji – wojny. Jeszcze „Stepy Akermańskie” podniosły widownię z miejsca, choć wszyscy stali, ale podniosły do tańca. To zestawienie szkolnego i narodowego Mickiewicza z ukraińskim żywiołem muzycznym i ten Stasiuk, ciągle podkreślający, że tego Mickiewicza można było na nowo odkryć w takim kontekście dźwięków. Choć pewnie 50 lat temu dla niektórych byłaby to herezja kulturowa i małe obrazoburstwo.
To ostatni koncert, którego tego lata wysłuchałem i ostatni zamykający Festiwal Stolica Języka Polskiego w Szczebrzeszynie. A rozpoczęło się to wakacyjne słuchanie w Lublinie w naszym kościele, gdzie Ashot Martirosyan, Ormianin, prezentował z Kairosem swoją pierwszą płytę nazwaną Moja Armenia. Lubię, gdy jako solista występuje ze swoimi bębenkami. Zawsze czekam na jego śpiew, ma w sobie jakąś ukrytą moc Kaukazu.
Sejny i Biała Synagoga, to z kolei w upale okropnym, jak w saunie, koncert Klezmerskiej Orkiestry Teatru Sejneńskiego. I te urocze dzieci grające na swoich małych saksofonach. Sejny, to dawne miasto dominikanów, pogranicze dosłowne, polsko – litewskie, i ta Synagoga, do budowy której, jak głoszą podania, także dołożyli się finansowo dawni dominikanie. Potem był Zamość, z koncertem na początek festiwalu ze Szczebrzeszyna, gdzie teksty Jonasza Kofty i nie tylko, śpiewała Nula Stankiewicz. „Idź swoją drogą” tak nazywał się ten projekt. Także w Zamościu duszę moją uradowało spotkanie z dawno nie widzianym Karimem Martusewiczem, basistą z Voo Voo, który grał i śpiewał wraz z dziećmi. Zawsze, gdy się spotkamy w różnych miejscach Polski, mamy sobie wiele do opowiedzenia, także o Kościele i wierze naszej codziennej.
Już w samym Szczebrzeszynie Hanna Banaszak, jak zawsze pełna uroku rodaczka z Poznania, śpiewała poezję wszelaką, i zapadła do ucha gościom festiwalowym i licznej publiczności. A Adam Strug ze swoimi z kolei śpiewakami w szczelnie wypełnionej cerkwi, skąd bardzo wielu odeszło zawiedzionych bo nie weszli do środka, śpiewał i animował śpiew wszystkich. Stare, chłopskie, polskie pieśni o śmierci i przemijaniu. A ponieważ ów Festiwal poświęcony był tego roku Skamandrytom, to była też muzyka i piosenki II Rzeczpospolitej. Czyli Jazz Band Młynarski – Masecki, nowa formacja, jakże kompetentnie i także brawurowo grająca szlagiery z przed wojny. Przypominałem sobie pogrzeb ojca Janka, Wojciecha Młynarskiego, gdy ci sami muzycy z synem na czele prowadzili kondukt żałobny na cmentarzu, właśnie w takt muzyki jazzowej. Wszyscy się kołysali w takt dźwięków. I jeszcze były małe dzieci, z miejscowej szkoły muzycznej w Szczebrzeszynie, które z wielkim przejęciem i dużymi umiejętnościami grały chyba pierwszy raz na tak ogromnej scenie i przed tak liczną widownią. Szlak muzyczny pewnie jeszcze nie ukończony, ale com już słyszał to słyszałem.