Dziś rano zobaczyłem, że redaktorzy „Tygodnika Powszechnego” poświęcili kilka artykułów ostatniego numeru kaznodziejstwu mojego współbrata. Szalenie interesuje mnie ich opinia, niestety będę musiał trochę poczekać zanim ją przeczytam. Chciałbym natomiast podzielić się jedną refleksją, która nie daje mi spokoju. Od razu zastrzegam, że nie dotyczy ona jedynie o. Adama, skoro jednak stał się on „najpopularniejszym duszpasterzem Polaków”, uwaga siłą rzeczy skupia się na nim.

Od dłuższego czasu odnoszę wrażenie, że gdyby ojciec Adam Szustak urodził się sto lat wcześniej, głosząc rekolekcje wchodził by do kościoła boso, potrząsając łańcuchem i krzycząc: „Idzie diabeł na Pabianice!”. Sądzę, że mamy tutaj do czynienia z ciekawą mutacją pobożności ludowej. Większość zarzutów kierowanych pod adresem tego typu kaznodziejstwa przypomina polemikę wokół pobożności ludowej. Przeakcentowanie wymiaru emocjonalnego, swobodne interpretowanie tekstów biblijnych, manipulowanie słuchaczami, to tylko niektóre koronne argumenty. Oczywiście sprawa jest bardziej skomplikowana i nie sposób omówić jej w krótkim felietonie. Jeden fakt wydaje się oczywisty. Pobożność ludowa, jako pewne zjawisko duchowe, zniknęła z horyzontu polskiej religijności, ponieważ nie ma już ludu, który był jej nosicielem. Pojawiła się natomiast zupełnie nowa grupa społeczna, której przedstawiciele mieszkają głównie w miastach i posiadają dyplom ukończenia studiów wyższych. Duchowość tej warstwy społecznej obserwujemy in statu nascendi, a jednym z wyrazistych przykładów jej kształtowania jest działalność o. Adama. Jestem przekonany, że tego typu kaznodziejstwo będzie się dalej rozwijało, ponieważ istnieje na nie społeczne zapotrzebowanie. W związku z tym warto poczynić dwie uwagi na temat „pobożności masowej”.

11745617_895909763801408_6705355241780873498_n

foto. Langusta na palmie

Primo. Józef Tischner celnie zauważył, że religijność polska nie wytworzyła w ciągu swej historii „żadnego systemu teologii, który mógłby być wyrazem jej wewnętrznej prawdy”. Natomiast polskie chrześcijaństwo niejednokrotnie okazywało się źródłem mocy. Potrzeba systematycznej teologii bierze się z zagrożeń religii przez wątpliwości natury intelektualnej, natomiast „odkrywanie religii jako źródła duchowych mocy niezbędnych do przeżycia klęski i niewoli wyłania się ze spotkania z rozpaczą”. Jeśli o. Adam jest tak chętnie słuchanym kaznodzieją i jeśli jego działalność daje ludziom siłę, to szalenie interesuje mnie pytanie przed jaką rozpaczą chronią się pod jego skrzydła. Odpowiedź na to pytanie wydaje się mieć ogromne znaczenie dla planowania dalszej działalności duszpasterskiej, ponieważ nie można zatrzymać się jedynie na przyciąganiu ludzi, trzeb ich jeszcze wychowywać. Jak na razie nie wiem jaki jest plan formacyjny o. Adama, zdaję sobie jednak sprawę, że mogę być słabo poinformowany w tej kwestii.

Secundo. Jeśli istnieje związek formalny pomiędzy współczesnymi forami kaznodziejstwa a pobożnością ludową (zakładam, że moja hipoteza nie musi być trafna), to warto przypomnieć sobie uwagi Kościoła na temat związku pobożności ludowej z Liturgią. W Dyrektorium o pobożności ludowej i liturgii czytamy, że pobożność ludowa jest skarbem Kościoła, musi jednak być stale oczyszczana. W tym wypadku nie chodzi nawet o samo kaznodziejstwo o. Adama, ale pewne paraliturgiczne działania, które mu towarzyszą. W Dyrektorium czytamy, że pobożność ludowa powinna być „ewangelizowana” przez samą Ewangelię. W tym wypadku zaleca się jednak cierpliwość i ostrożną tolerancję, by nie wylać dziecka z kąpielą.

Sądzę, że kaznodziejstwo o. Adama stoi przed dwoma wyzwaniami. Pierwszym z nich jest podkreślenie wymiaru pedagogicznego, co może skończyć się znaną z Ewangelii sytuacją odejścia wielu uczniów, drugim natomiast ewangelizacja samej ewangelizacji.