Kończy się różańcowy październik. Zaczyna się cmentarny listopad. Cmentarny? Ogołocony? Bezlistny? Szary? Tak. Ale i pełen blasku, niebiański. Pierwszego listopada patrzymy w niebo i wypatrujemy naszych świętych przyjaciół. Albo przeciwnie: szukamy ich śladów na ziemi. Drugiego – czas, by sobie przypomnieć o tych, których już nie można dotknąć, pocałować, usłyszeć. A przecież są. I potrzebują modlitwy. Koniec listopada: dzień św. Andrzeja, pochwała krzyża.
Zapraszam drogich czytelników (i słuchaczy) do zatrzymania się nad muzycznym arcydziełem, które szczególnie wiąże się z tym czasem w roku. Najpierw trochę wyjaśnień, po części technicznych.
Kończy się październik, a zbiór Sonat różańcowych Heinricha Ignaza Franza Bibera, skomponowany w Salzburgu w roku 1676 nie kończy się Ukoronowaniem Maryi Panny. Uwieńczeniem cyklu jest passacaglia g-moll. Passacaglia, chaconne, ground – to odmiany wariacji ostinatowych, czyli opartych na wielokrotnym, uporczywym, obsesyjnym (ostinato) powtarzaniu melodii czy akordów. Szczególnie silne wrażenie robią wariacje oparte na czterech opadającym dźwiękach w tonacji moll (czyli na tetrachordzie mollowym), np. F Es D C (ton, ton, półton). Na tych czterech dźwiękach oparł Biber swoją passacaglię. Czy może być bardziej surowa, uboga, ogołocona muzyka? Tylko cztery dźwięki, tetrachord opadający, tak – opadający z sił, schodzący po tych czterech stopniach albo ślizgający się w dół. Skrzypce bez akompaniamentu. Cztery struny, cztery dźwięki. Tylko tyle. Żałosne. Właśnie: to muzyka lamentów.
Na tym motywie Claudio Monteverdi oparł Lament nimfy. Nie o mitologię tu chodzi, ale o rozpacz porzuconej dziewczyny. Jej skargi, komentowane przez trzech świadków, tworzą środkową część tej kompozycji.
Ciekawe, że wystarczy przyśpieszyć tempo, podkreślić synkopowy rytm i mamy utwór o całkiem odmiennym charakterze. Tak to bywało w dawnych czasach, kiedy ten sam utwór w zależności od tempa mógł służyć do tańca albo do żałobnego marsza. W klasycznej piosence Raya Charlesa tetrachord mollowy nie przywołuje zamierającej powoli skargi, ale żywą sprzeczkę. Hit the road, ruszaj w drogę, idź precz…
Jakże odmienna muzyka! Inna epoka, inny styl – tak, ale nie tu tkwi największa różnica. Jak różne emocje można zbudować z tych czterech dźwięków. Lament nimfy i piosenka Raya Charlesa to utwory jednego nastroju. Passacaglia Bibera – jeden instrument, cztery dźwięki – to kalejdoskop uczuć.
Tetrachord pojawia się w coraz to nowej szacie. Do czego to porównać? Może do świętego wizerunku, przyozdabianego w liturgiczne barwy, hojnie ozdabianego przez wiernych pielgrzymów. Jak praskie Dzieciątko, Jezulatko. Ileż Biber potrafił wykrzesać z tych czterech dźwięków! Czy kompozytor ubiera te dźwięki w coraz to inną szatę, czy raczej wydobywa to, co już w nich się skrywa? To prawie tak jak Michał Anioł, który twierdził, że tylko odłupuje z kamienia to, co zbędne. Cztery dźwięki jak cztery żywioły.
Passacaglia pojawia się na koniec Sonat. Cała historia została opowiedziana. Przebyta została droga radości, boleści i chwały. Na koniec milkną pozostałe instrumenty. Pozostają samotne skrzypce i zaczyna się nowa opowieść, nowa droga. Wariacje nie są przypadkowo dobrane, tworzą całość, która prowadzi przez momenty napięcia i odprężenia. Od początku do końca. Ma fin et mon commencement – mój kres jest mym początkiem. To słowa utworu Guillaume’a de Machaut (XIV w.), dewiza Marii Stuart i motyw przewodni Czterech kwartetów T. S. Eliota.
Koniec tożsamy z początkiem: znamy to z Wariacji goldbergowskich. Po długiej serii przygód nasz dobry znajomy wraca do domu. Przybyło zmarszczek, od smutku i radości. A Biber? Rozwija wszystkie barwy tęczy, a na koniec prowadzi do białego, czystego światła. Do prostoty czterech dźwięków. Do ich przemiany: niby nic, na sam koniec tetrachord zmienia się z moll na dur. Niby nic, a jak wiele. Muzyczna alchemia, droga do nieba, przemienienie. A jaka piękna cisza nastaje, gdy wybrzmią wszystkie dźwięki.
Miłośnicy chińskiej herbaty mają rację. Każde kolejne zalanie naparu daje inny smak, a ostatnia czarka, dla odmiany zalana czystą wodą, pozwala na nowo odkryć smak wody.
Passacaglia – arcydzieło, przemawiające do rozumu (precyzyjna konstrukcja), słuchu (niezbędna do wykonania wirtuozeria), do serca.
Passacaglia Bibera – muzyka czasu, z jego zmiennością? Czy muzyka wieczności, z jej bogactwem? Jedno i drugie. To droga i krąg. Powiązanie passacaglii z Aniołem Stróżem przypomina o tym pośle z nieba, który towarzyszy naszej drodze do wieczności.
Comments - No Responses to “Muzyka czasu i wieczności”
Sorry but comments are closed at this time.