Siedzisz w półmroku pokoju odmawiając wieczorną modlitwę. Twoja twarz oświetlona światłem lampki nosi na sobie ślady zmęczenia po kolejnym, niełatwym dniu. Oczy podkrążone; przymykasz ciężkie powieki. Siedzisz przed Bogiem odmawiając słowa modlitwy, czytając Psalmy lub wstawiając się za bliskimi.
Lubię patrzeć na zakochanych. Ona coś żywo opowiada, a on patrzy na nią. Niemalże nie słucha, pochłonięty zachwyconym studiowaniem jej gestów, mimiki, kosmka włosów wdzięcznie opadającego na szyję. Jego oczy przydymione są ciepłem, wzruszeniem.
I gdy siedzisz przed Bogiem, On tak patrzy na Ciebie. On widzi Twoje dzisiejsze zmaganie. On widzi całą pracę dnia i Twoje zmęczenie. Studiuje z zachwytem Twój uśmiech, którym obdarzyłeś panią w szatni biorąc płaszcz, dostrzega każde staranie, poważnie traktuje najmniejsze dobre poruszenie serca; z troską patrzy na nogi zapracowanej mamy, gdzie widać siateczkę żył. Ogarnia czule próby nieudane, porażki, nerwowe reakcje, błędy postrzegania innych. Jakie to musi być piękne spojrzenie.
Gdy byłam małą dziewczynką, tańczyłam przed Tatą.
Miał wielkie, ciężkie biurko, przy którym spędzał całe noce. Pamiętam, że wieczorami włączał mi muzykę, a ja – dla Niego – pląsałam, kręcąc piruety i baletowe skoki. Zza biurka oglądał pokaz. Wciąż słyszę Jego „och! Jak pięknie! Brawo! Co za artystka!”
Bo kochał.
Jeśli Ewangelia mówi nam prawdę, Bóg oddał życie za nas. Ktoś, kto tak kocha, patrzy na człowieka z zachwytem.
Lubię dawać moim Studentom dziwne zadania w czasie wykładu. Na rozpoczęcie, lub gdy widzę, że po 45 minutach potrzebują chwili przerwy. Czasem proszę, by powiedzieli, na forum, coś dobrego o koleżance obok. Schody zaczynają się, gdy proszę, by powiedzieli coś dobrego o sobie: co w sobie lubią, z czego są dumni. „Proszę pani! To za trudne! Możemy powiedzieć czego nie lubimy i co jest w nas złego! O, ja już mam co najmniej 5 wad do powiedzenia”. Ta sytuacja powtarza się za każdym razem. Tym częściej i chętniej przeprowadzam ćwiczenie.
Czytelniku? A Ty? Pomyśl co w sobie lubisz. Czy i Tobie nie łatwiej wskazać, co powinieneś zmienić?…
W ostatnią niedzielę doznałam nagłej i bardzo przykrej iluminacji dotyczącej jednej z przyczyn tego smutnego zjawiska. To w istotnej mierze wina Kościoła.
Sługa, który zakopał swój talent, zrobił tak, ponieważ bał się pana. Jak mówi Pismo, postrzegał go jako groźnego i odczuwał lęk. To zblokowało jego odwagę, jego talent, rozwój. Mądry kapłan na kazaniu zauważył, że tylko ten, kto Boga postrzega jako dobrego, będzie podobnie postrzegał siebie. Dostrzeże swoje talenty, swój potencjał, bo będzie czuł pełne nadziei i wsparcia spojrzenie Boga. Poczuje się przez Niego obdarowany: zobaczy, ile ma!
Tymczasem co słyszy wielu katolików na niedzielnych Mszach?
Na przykład ja, przed tygodniem, usłyszałam na rozpoczęcie Mszy, że ciąży na mnie gniew Boży. Nie tylko na mnie; na wszystkich, którzy przyszli w niedzielę na Ucztę. Ach, co to była za uczta; przyszliśmy usłyszeć, że Gospodarz nas zaprasza i zastawił stół, ponieważ się na nas gniewa?!?
Na szczęście wiem dobrze, że nie ciąży i mój gniew zaciążył na kapłanie, nie wahałam się po Mszy podejść i zapytać owego mego Brata, dlaczego mówi rzeczy, które zniechęcają ludzi do zaprzyjaźnienia się z Bogiem? Uważny czytelnik wie, że zrobiłam to nie pierwszy raz i was Wszystkich proszę, by naszych Braci napominać. Kto zna Boga bliżej i ma z Nim kontakt wie, jak bardzo jesteśmy kochani. Jeśli kapłan głosi coś innego, należy kapłana napomnieć.
I zmienić kościół. Dzięki temu, że poszłam do innego w ostatnią niedzielę, posłuchałam naprawdę przemieniającego Słowa.
Skutkiem głoszenia Złej Nowiny z ambon jest bowiem nie tylko zafałszowany obraz Boga i przez to niechęć ludzi, by Go lepiej poznać.
Strasznym skutkiem jest to, że czują się stale nie dość dobrzy. Wiedziałam, że to błąd rodzicielski, że nie mówią dzieciom wystarczająco często, że są piękne, mądre, dobre, że je podziwiają.
W ostatnią niedzielę zrozumiałam, że jeszcze wyższy (być może) autorytet mówi nam co niedzielę, jak beznadziejni jesteśmy i że ciągle się nie zmieniliśmy. I robi to w imieniu Autorytetu Najwyższego.
Tymczasem Bóg patrzy na nas z rozczuleniem. Ogarnia wzrokiem dzieciństwo, widzi wszystkie strumienie, które złączyły się w rzekę, jaką jestem. Docenia jej piękne, spokojne doliny i zabezpiecza rwące brzegi. Stworzył mnie i widzi we mnie Siebie i Swoją Miłość, którą staram się nieść dalej
– patrząc na innych pozytywnie, widząc ich staranie, ich wrażliwość. Ich dary. Nazywając je. Niech widzą w moich oczach, jak Bóg ich kocha.
¹!
Bardzo dziękuję za ten piękny i prawdziwy tekst. W zalewie krytyki i
udowadniania wszem i wobec, jak to bardzo jesteśmy nieudolni,
niekompetentni, niedbali, niewystarczająco mądrzy itd. itp,, taki głos
jest bardzo krzepiący.
Przez wiele, wiele lat Kościół kojarzył mi
się z miejscem, do którego przychodziłam, by usłyszeć jak wiele wymagań
ma wobec mnie Pan Bóg. Śpiewałam wprawdzie “Bóg jest Miłością …”, ale
to były pusta słowa. Zaledwie od kilku lat powoli dociera do mnie, ile w
mojej głowie tkwi karykatur Boga. Trudno przebić się przez te wszystkie
“kiedy ojciec zagniewany siecze” czy “przestrzec ludzkość przed bożym
karaniem”, aby dotrzeć do Boga patrzącego z czułością, zakochanego w
człowieku (konkretnie we mnie), nie oczekującego doskonałości, a jedynie
odpowiedzi na Miłość.
Rzeczywiście, gdyby przyszło mi, tak bez
zastanawiania się, powiedzieć co jest we mnie dobrego, to pierwszym
słowem byłoby – nic. Ilu lęków wyzbylibyśmy się, gdyby udało się
zmienić myślenie. Dobrze, że Pani teksty w tym pomagają.
Jan Paweł II był tak kochany przez miliony ludzi, bo patrzył na nas z miłością i z miłością do nas mówił. Wymagał, ale przede wszystkim kochał ludzi. Dopiero za chwilkę, za moment, za krok napominał nas i kierował we właściwą stronę. Nie oceniał. Nigdy nie oceniał, starał się rozumieć. I za to ludzie tak go kochali na wszystkich kontynentach. Pani tekst właśnie o tym mówi. Kochajcie nas…, Wy z ambony. Mówcie do nas z miłością, mądrze, nie koniecznie prosto, może być trudno, ale nie zapomnijcie o miłości. Najpierw i zawsze ona niech Wam przyświeca, niech Was prowadzi. Do nas zagubionych, strudzonych, zmęczonych, mówcie z miłością. Później dopiero nas pouczające. Delikatnie, taktowanie. To zaowocuje. A owoce tego Wy zbierzecie i cały nasz umiłowany Kościół.
O Boże, dokładnie tak. Już dawno zdałam sobie sprawę, jak często (zawsze?) słysze w kościele tylko że jestem grzeszna, zawsze jakas przykra ciezka rzecz która kładzie sie namnie ciężarem. Kolezanka ktora niestety odeszła od Kościoła, mówi ze było tam za duzo negatywnej energii. Młoda bardzo bliska mi osoba powiedziała ze nie czuje nic a spowiedx ją dołuje albo ksiądz ja nieustanni eochrzania a jakie to ciezkie grzechy moze miec dziecko/nastolatek? Jestem ciekawa co ów ksiadz pani odpwowiedział? Ja tez mam dosc słuchania w czasie mszy jak wszystko jest beznadziejne… W ogóle mnie to ni ebuduje… czy księża maja jakaś masochistycznza przyjemnośc z dołowania innych? :(((