Wreszcie wszystko wróciło do normy! – usłyszałem wczoraj, w niedzielę, po krakowskiej “konwenckiej” od pewnej starszej pani. Już wyjaśniam:
- “konwencka” to w zakonnym grypsie “Msza święta konwentualna”, czyli wspólna msza dla braci mieszkających w danym klasztorze;
- “norma” to wspomniani wyżej bracia, którzy po różnych wakacyjnych urlopach, dyżurach, wyjazdach w końcu wrócili do klasztoru;
- a “pewna starsza pani” w rzeczywistości wygląda bardzo młodo.
Faktycznie, od soboty klasztor w Krakowie znowu zrobił się głośniejszy za sprawą nas – braci studentów. Wrócił już prawie każdy, czekamy tylko na nowych braci, którzy w sierpniu skończyli nowicjat i za chwilę do nas dołączą. Bardzo lubię ten moment, kiedy wszyscy się zjeżdżają, przywożąc ze sobą tysiące historii, okraszonych często inteligentnym i zabawnym komentarzem. Chociaż oczywiście najwięcej jest opowieści o wielu pięknych, poruszających i wzruszających spotkaniach.
Fenomenalne dla mnie jest to, że tak różni ludzie, o baaardzo zróżnicowanych charakterach, o czasami skrajnie przeciwnych zdaniach na wiele tematów, są na swój sposób za sobą stęsknieni. Bo tęskni się nawet za braćmi, którzy na co dzień, delikatnie mówiąc, denerwują. Dobrze jest od siebie odpocząć, ale dobrze jest też do siebie wrócić.
Czytam od jakiegoś czasu Ewangelię św. Łukasza. Bardzo powoli, starając się usłyszeć jak najwięcej. Kilka dni temu podsłuchałem w dziesiątym rozdziale tak piękną rozmowę Jezusa z “pewnym uczonym w Piśmie”, że ciągle do niej wracam. To było proste pytanie: jak żyć? i równie prosta odpowiedź: przecież wiesz. I on wiedział i ja wiedziałem, ale jakbym słyszał to pierwszy raz:
Będziesz miłował
Pana, Boga
swego,
całym swoim sercem,
całą swoją duszą,
całą swoją mocą
i całym swoim umysłem;
a swego
bliźniego jak siebie
samego
Nie słyszałem w tym niczego z powinieneś miłować. Nie było to też proste westchnienie ech, chciałbym miłować. Było w tym natomiast tyle obietnicy. Będziesz miłował. W dodatku całym sercem. I Boga i bliźniego i siebie. Mimo, że nie bardzo to jak dotąd wychodziło. Bo przecież to nie pierwszy wrzesień w krakowskim klasztorze, gdzie cieszę się znowu każdym bratem, nawet tym, który “na co dzień, delikatnie mówiąc, denerwuje”. Będziesz.
I to jest przykazanie, to jest obietnica, złożona przez Boga w sercu każdego człowieka. Nie Jezus wyrecytował to przykazanie, tylko uczony w Piśmie. Znalazł je w głowie, a głęboko ufam, że patrząc na twarz Jezusa, odnalazł słowa tego przykazania także w swoim sercu. Bo tylko w sercu coś, co brzmi jak przykazanie, staje się cichą, ale jakże śmiałą obietnicą. Będziesz miłował.
“Jezus rzekł do niego: Dobrze odpowiedziałeś. To czyń, a będziesz żył.” (Łk 10,28)
no właśnie, nie było w tym tego “powinieneś”. czytam ostatnio “Czyny miłości” Kierkegaarda i ta cała książka w zasadzie tłumaczy to przykazanie – bardzo dobrze z resztą, jak sądzę – przez “powinieneś”. Miłość przechodzi przemianę wieczności, kiedy staje się obowiązkiem. Myślę, czy on miał rację – bo bardziej czujemy że jest tak, jak Ojciec pisze: czujemy obietnicę. Z drugiej strony uczucia nie mogą być decydujące. “Będziesz” czy “powinieneś” oto jest pytanie!
>> Miłość przechodzi przemianę wieczności, kiedy staje się obowiązkiem.
Absolutnie protestuję. Dla mnie:
Miłość przechodzi przemianę wieczności, kiedy staje wolą. Dodałbym, wypełnianą ze szczerą radością (pochodzącą z serca). Czy Święci radowaliby się tak z miłowania gdyby to był tylko obowiązek? Oni przecież radowali się z prześladowań w imię miłości i traktowali to jako łaskę, a nie obowiązek.
Wydaje mi się, na podstawie tego co się dowiedział z różnych źródeł, m.in. życiorysów Świętych, że właśnie miłowanie nie z obowiązku, ale szerze, pochodzące woli tylko, to właśnie oznaka Świętości. Obowiązek jest nakazany z góry, nie musi być wypełniany szczerze. Jeżeli coś pochodzi z serca jest szczere, i nawet jeżeli obowiązku nie będzie, to czyn pozostanie, bo jest wypełniany z woli serca człowieka.
Dlatego dla mnie to też obietnica, bo nie wyobrażam sobie, że sam mógłbym rpzemienić swoje serce i nie znam takiego przypadku. Serce raczej tlyko i wyłącznie Pan Bóg przemienić może. Trzeba tylko mu oddać nasza wolę, mówią “Tak”. Oj jak trudne to “tak”, chyba co dzień naście razy je mówię, ale do szczerości tego “tak” to mi jeszcze brakuje. Moje “tak”, to jest raczej: “tak, ale…”. Czyli w sumie = “nie” 🙁
Szkoda, że sama świadomość niedoskonałości, nie czyni w człowieku woli… W sumie to raczej poczucie przeokropnej nędzy własnej istoty…
Nie mam żadnej wątpliwości, że “Będziesz miłował” jest przykazaniem, żydowskim i chrześcijańskim obowiązkiem, Prawem. “Co jest napisane w Prawie? Jak czytasz?” (Łk 10,26). Miłuj Boga, bliźniego, siebie samego jest zadaniem. Trudnym. Mało powiedzieć, że trudnym. Bo istotnie, nie o uczucie tu chodzi.
Ja dzisiaj słucham tego fragmentu właśnie przy doświadczeniu trudu miłości. Miłować Boga wiernie, totalnie. Miłować bliźniego, który mnie drażni. Miłować siebie, który ciągle rozczarowuję. I takiemu sercu Jezus postawił pytanie: “Jak czytasz?” I usłyszałem przykazanie: miłuj! Ale usłyszałem też coś więcej, że będę miłował. Coś uwalniającego, albo lepiej uzdalniającego. Nie tylko powinienem, nie tylko chcę, ale też mogę, potrafię. Pomimo doświadczenia trudu, a często i porażki, będę kochał. I to nazwałem obietnicą, bo “będziesz miłował” pozostaje przykazaniem, zadaniem, ale dla mnie stało się też nadzieją, że faktycznie żyjąc tym “prostym” przykazaniem, będę kochał.
Dzięki Poirot94 za Kierkegaarda, nie czytałem tej książki. Kierkegaarda znam jako człowieka ogromnego napięcia, nieustannego konfliktu. Jest w tym genialny, bardzo pomocny w nazwaniu sobie wielu rzeczy. Sam wyżej napisałem o moim napięciu związanym z przykazaniem miłości. I myślę, że Kierkegaard doskonale by mnie zrozumiał. Ale to, co mnie fascynuje w Ewangelii, to Jezus, który nie udaje, że nie ma napięcia, konfliktu, trudu, ale przynosi też pokój i pojednanie. Sam jest pokojem i pojednaniem.
Jest taki wiersz Kamieńskiej – Bezdroże
Widzę, jak kroczy po wodzie po chmurach
to szczególne załamanie światła
jakiego nie odnalazł nikt z Rembrandtów
naszą sprawą jest tonąć i krzyczeć
a On spokojny nie boi się naszego zwątpienia
idzie każdym bezdrożem
bo jest drogą
pozdrawiam, brat Mateusz
Pozwolę sobie zacytować Kierkegaarda:
“Przykazanie pochłania i wypala to, co niezdrowe w twojej miłości (…). Tam, gdzie myślisz, że możesz sam sobą łatwo pokierować, tam bierz z sobą przykazanie za doradcę; tam gdzie będziesz zrozpaczony doradzał samemu sobie, tam powinieneś wziąć przykazanie za doradcę; lecz tam gdzie nie wiesz, jak sobie poradzić, tam przykazanie udzieli ci rady, żeby wszystko było dobrze.”
Uważam, że ta książka to genialny komentarz do przykazania miłości – i trudny za razem. Też myślę, że Kierkegaard byłby zrozumiał. I to dobrze.
Wiersz świetny. Jest jeszcze taki wiersz Twardowskiego, który szczególnie lubię i pasuje jak ulał:
Boże którego nie widzę
a kiedyś zobaczę
przychodzę bezrobotny
przystaję w ogonku
i proszę o miłość jak o ciężką pracę
pozdrawiam, Michał