Wielu zapewne pomyśli, że jestem naiwny. Po przeczytaniu tego, co poniżej, uzna mnie za fantastę, bo świat przecież taki nie jest. Ostatnio jednak irytuje mnie w nas to, że zamiast zrozumienia tego świata szukamy jedynie potwierdzenia swoich racji. Twierdzimy, że na pewno jest on takim, jak my go widzimy, a jeżeli jest inny, to istnieć nie może. Nie chciałbym, aby odbierano mi istnienie tylko dlatego, że komuś mój świat i ja nie mieścimy się w głowie.
Niedawno, zapytany przez jednego ze znajomych, czy coś ciekawego przeczytałem, odpowiedziałem twierdząco. Kiedy ten dowiedział się, kto jest autorem, stwierdził, że się z nim nie zgadza i go nie czyta. Ale jak możesz zgadać się z kimś kogo nie znasz? Zapytałem. Oczywiście, zakładam, że istnieją skrajne przypadki. Nie zawsze i nie wszędzie warto inwestować swój czas i energię na wszystko. To jednak nie był taki przypadek – autorem był papież Franciszek a odpowiadającym jeden z zagorzałych reformatorów Kościoła lokalnego.
W wielu środowiskach, jako chrześcijanie, zaczynamy istnieć jak w gettach nie dlatego, że jesteśmy przez innych wykluczani. Sami odcinamy się od tych, z którymi nam nie po drodze. Znowu, nie wolno nam zgubić własnej tożsamości. Jeżeli jednak twierdźmy, że inni nie są tacy sami jak my, to czy wiemy dlaczego. Okazuje się, że bardzo dużo jesteśmy w stanie powiedzieć o tych, którzy nie myślą tak jak my, do końca nie wiedząc co sami myślimy. Z reguły wychodzi na jaw, że nasza wiedza o nich nie bierze się z doświadczenia a domysłu. W ostateczności, definiujemy się przez opozycję do wrogów Kościoła, nie wiedząc czym nasz Kościół jest, ani jaką twarz ma jego wróg.
Zdarzyć się może, że przez brak świadomego przeżywania wspólnoty, sami staniemy się dla niej ciężarem, bo widząc świat tylko przez pryzmat tego, jacy być nie powinniśmy, zapomnimy o esencji tego, do czego powołuje nas Chrystus – do tego, żeby być jak On.
Można się nie zgadzać z papieżem, z arcybiskupem, z tym tekstem też można się nie zgadzać. Czy to jednak zbuduje we mnie wiarę w Boga, czy to mnie do Niego przybliży? Czy raczej oddali od tych, przy których On chciałby być blisko? Nazywajmy rzeczy po imieniu – dobro niech będzie dobrem, zło złem. Tylko co dalej? Sami unikajmy zła a dawajmy dobro, sami nie bądźmy źli a stawajmy się dobrzy?
Jeżeli tak łatwo potępiać nami innych, mimo że ich nie znamy. To czy oni mają prawo potępić nas, kiedy nam nie wychodzi, właśnie dlatego, że nas nie znają?
Jeśli nie chcemy być tacy jak ci inni, to chociaż bądźmy jak Chrystus.
Przepraszam, ale chyba nie do końca uchwyciłem myśl przewodnią.
Ostatnie zdanie, słowo chociaż… wszak jeżeli będziemy jak Chrystus to czy coś lepszego możemy zrobić.