Być może to za duży skrót myślowy, ale Chrystus namawia nas do tego, abyśmy o wiarę walczyli radością. W innym wypadku nie przemieniłby wody w wino. O zapale w walce w obronie wiary mówi nam dziś liturgia Mszy świętej w uroczystość Matki Boskiej Częstochowskiej. Być może na tym ten zapał ma się opierać – na wspólnocie, którą Chrystus ratuje, bo nie mają już wina.

Dzisiejsze Słowo zaprasza nas do zrewidowania codzienności. Początek, znaków, których dokonuje Jezus nie ma miejsca w polemice, w udowadnianiu komukolwiek czegokolwiek, w pokazywaniu błędów, ale we wspólnocie, która jest spragniona radości.

Gdzie jest moja radość? Czy i we mnie wcześniej od wszystkiego innego, czego Chrystus chce dokonać, nie powinien pojawić się cud radości? Nie w jakimś napięciu, od „wielkiego dzwonu”, ale w spotkaniu z drugim człowiekiem. Tu i teraz – w domu, pracy, szkole, klasztorze, na ulicy… – byśmy wszyscy mogli „upić się” winem.

Być może wtedy nie będzie potrzebna ta walka o wiarę, którą często widzimy – w której zresztą jesteśmy dość nieskuteczni. Jeżeli Chrystusowi uda się nas pokonać radością – my „pokonamy innych” naszą wiarygodnością.

Głosząc „dobrą nowinę o wiecznym potępieniu” trudno nam będzie trafić do serc innych ludzi. Jan Andrzej Kłoczowski OP pisał: „Chrześcijanie to ludzie radości, święta i zabawy. Katolik to człowiek bawiący się, homo ludens, człowiek radości. Oto Pan przyszedł, a Pan jest radością, Pan zamieszkał między nami, Oblubieniec jest wśród swoich”.

Naszym winem jest Chrystus. Tymczasem, religia kojarzy nam się z pryncypialnością i nudą. Jako polscy chrześcijanie upijamy się Bogiem raczej na smutno i tym smutkiem staramy zarazić się innych. Gdzie indziej ojciec profesor dodaje: „Jesteśmy uczniami zmartwychwstałego Chrystusa, a jest tak, jakbyśmy się zatrzymali na samej tajemnicy krzyża”.

Nie chodzi o to, aby radość zasłaniała nam prawdę, ale prawda bez radości, którą daje nam Pan jest bezowocna. Może zatem warto najpierw podzielić się radością, niż na siłę oślepiać ludzi prawdą, która spowoduje, że wysuszą się od środka i nie wydadzą żadnego owocu.

Trzecim sposobem św. Tomasza na radzenie sobie ze smutkiem jest rozmowa z przyjacielem i nieco wina. Czy bijąc ludzi po głowach, udowadniając im ich grzeszność chcemy być ich przyjaciółmi, czy tylko nauczycielami? Chcemy pomóc poradzić im sobie z ich smutkiem, czy raczej udowodnić sobie, że świat musi być idealny – a kiedy są na nim inni ludzie niż my, takim nie będzie. Wtedy oni nie będą pić wina, bo nie damy im do tego prawa. My wpadniemy zaś w duchowy alkoholizm, bo będziemy pić ze strachu. Bo co wtedy, kiedy nam nie wyjdzie?

Na koniec Kłocz: „Przedmiot radości musi być dobry. Bardzo często nasz smutek płynie z tego, że nie wierzymy w zwycięstwo dobra. Uważamy, że jest wciąż coraz gorzej. Przedmiotem radości może być też piękno. Papież [Jan Paweł II] w Liście do artystów przywołał słowa Dostojewskiego, że „piękno zbawi świat”. Piękno to nie kicz. Kiczy jest straszną rzeczą, która potrafi zniszczyć w ludzkim życiu najpiękniejsze rzeczy. A najbardziej bezbronne są tu miłość i wiara wystawione często na ponure działanie kiczu. Smutna religia jest kiczowatą religią, smutna wiara jest kiczowatą wiarą”.

Nikt mądry i o zdrowych zmysłach nie zainwestuje w kicz.

Czy nie jesteśmy kiczowaci w tym naszym permanentnym strachu?