Dwa swoje wcześniejsze teksty z bloga tutaj i dziś powtarzam.I po prostu bardzo się cieszę, że Olga dostała Nobla – tak też jej dziś napisałem. Cieszę się razem z tobą…

„Bieguni” – Tokarczuk
Tę książkę powinien przeczytać każdy dominikanin. I mówię to bez przesady, gdyż zostaliśmy założeni jako zakon wędrownych kaznodziejów. Czyli jako ludzie będący w drodze, w ruchu. I chociaż słychać czasami pomruki złośliwości: „znowu wyjeżdża”, ale to przecież nie do siedzenia w domu jesteśmy powołani.
Olga Tokarczuk pisze o kondycji bycia w ruchu. Jak mantrę powtarza zdanie: „Celem pielgrzymki, jest inny pielgrzym..”. Tytułowi Bieguni to sekta, ale w ruchach nieortodoksyjnych jak w soczewce widać w przybliżeniu to, co najważniejsze. Choć czasami jest ukazane na odwrót. „Więc ruszaj się, kiwaj, idź, biegnij, uciekaj, gdy tylko się zapomnisz i staniesz, pochwycą cię jego wielkie ręce, zamienią cię w kukiełkę, owieje cię jego oddech, cuchnący dymem i spalinami, i wielkim śmietniskiem za miastem. On zamieni twoją barwną duszę w małą płaską duszyczkę, wyciętą z papieru, z gazety, i będzie ci groził ogniem, chorobą, wojną, będzie cię straszył. Aż stracisz spokój i przestaniesz spać. Oznaczy cię i wpisze w swoje rejestry, da ci dokument tego upadku. Zajmie ci myśli nieważnymi rzeczami, co kupić, a co sprzedać, gdzie taniej, a gdzie drożej. Będziesz się odtąd martwić drobiazgami – ceną benzyny i jak ona wpłynie na spłatę kredytu. Będziesz przeżywać każdy dzień boleśnie…”.
Tak myśli kobieta, poszukująca wolności w sekcie Biegunów. Ale wolność, tak charakterystyczna dla dominikanów, jak i dla chrześcijan w ogóle, nie może być utracona. Ruch, wędrowanie uczy nas wolności i czyni nas wolnymi.
Droga, i wolność, uczy nas także opowieści, którą najpierw słyszymy, a potem sami przekazujemy dalej. Pielgrzym, gdy wróci z pielgrzymki, wędrowiec, opowiada, co widział, kogo spotkał, co usłyszał. Tokarczuk pisze: „Czy dobrze robię, że opowiadam? Czy nie lepiej byłoby spiąć umysł spinaczem, ściągnąć lejce i wyrażać się nie historiami, ale prostotą wykładu, gdzie w zdaniu po zdaniu klaruje się jedną myśl, a w następnych paragrafach fastryguje się ją z innymi. Mogłabym używać cytatów i przypisów, mogłabym w porządku punktów czy rozdziałów zawrzeć konsekwencję dowodzenia krok po kroku, o co mi chodzi; weryfikowałabym wcześniej postawioną hipotezę i w końcu mogłabym wywiesić argumenty, jak prześcieradła po nocy poślubnej, na ludzki widok. Byłabym panią własnego teksu, mogłabym uczciwie wziąć za niego wierszówkę.
A tak zgadzam się na rolę akuszerki, ogrodniczki, której zasługą jest co najwyżej posianie i późniejsze nudne plewienie chwastów.
Opowieść ma swoją bezwładność, nad którą nie można nigdy do końca zapanować. Domaga się takich jak ja – niepewnych siebie, niezdecydowanych, łatwych do wywiedzenia w pole. Naiwnych.”
Ale czyż to nie jest naiwność chrześcijan, którzy są w tym, i równocześnie nie w tym świecie? Jakaś pierwotna wolność bycia inaczej niż się naprawdę jest? Bieguni to takie opowieści, które przypominają, że jesteśmy w ruchu. Raz jeszcze Tokarczuk: „Do owego świętego człowieka zaczęli dołączać inni ludzie, aż zebrało się ich multum, powstałą wielka, luźna grupa, a ci, którzy do niej przynależeli, rozpoznawali się po spojrzeniu, po drobnych gestach. I mimo to tworzyli wielką wspólnotę, nie rozróżniali wśród siebie ważniejszych i mniej ważnych, przywódców i poddanych, kaznodziei i słuchaczy. Wszyscy tutaj byli tacy sami – wieczni wędrowcy, którym nie wolno zatrzymać się choćby na chwilę i którzy nawet we śnie muszą się poruszać, a gdy zachorują, inni będą ich nosić, ażeby w bezruchu nie dopadł ich szatan. Widywano ich na drogach, traktach, gościńcach, konno i pieszo, na wozach i furmankach, aż zaczęto o nich mówić ‘bieguni’, od biegu, ucieczki. Z czasem można ich było spotkać w pociągach, autobusach, metrze, kolejkach, na statkach i w samolotach”.
I dlatego to jest książka dla dominikanów, abyśmy swoją często mieszczańską mentalność końca XIX wieku zamienili na apostolską gorliwość naszych braci i sióstr, którzy w wędrowaniu upatrywali najlepszą szkołę Ewangelii. I w ten sposób byli bliżej tych, którzy żyją wokół nas, a którzy są w ciągłej pogoni, tak, że już sami nie wiedzą w końcu za czym gonią. Może dlatego ta książka dostała Międzynarodową Nagrodę Bookera w 2018 roku, bo mówi o nas, jacy jesteśmy i jakie są nasze pragnienia, więcej niż wiele uczonych traktatów teologicznych, filozoficznych, czy z jakiejkolwiek innej dziedziny.

Góry Literatury – Tokarczuk

Literatura, literatura, literatura. Czytanie staje się coraz bardziej elitarnym zajęciem. Od czasu wynalezienia druku i jeszcze dużo wcześniej, gdy czytano zapisane strony ręcznie lub wykute czy wyryte na glinianych tabliczkach, czytanie wprowadzało czytającego w inny świat. W świat wyobraźni i uporządkowania, poprzez litery tego, co umysł ludzki chciał pozostawić innym. Dziś, w dobie elektroniki i łatwości druku wszelkiego rodzaju, od nadmiaru głowa po prostu boli. Dlatego dobra literatura znajduje znowu swoich odbiorców.
Góry Literatury to festiwal Olgi Tokarczuk, odbywający się w Nowej Rudzie i okolicy, bliższej i trochę dalszej, w Dolinie Kłodzkiej. Pisarze i wszelkiej maści entuzjaści drukowanych kart spotykali się z czytelnikami. Jakub Kornhauser, Łukasz Orbitowski, Karol Maliszewski, Grzegorz Kasdepke, Oksana Zabużko, Mikołaj Grynberg, Robert Więckiewicz, Justyna Sobolewska, Michał Nogaś, Małgorzata Omilanowska, Jerzy Bralczyk i Lucyna Kirwil, Zygmunt Miłoszewski, Dorota Masłowska, Klementyna Suchanow, Angelika Kuźniak, Irek Grin i oczywiście Olga Tokarczuk. Także pewien dominikanin oraz wielu innych, tłumaczy, i literatów.
Góry choć niewielkie, ale piękne. Teren, ziemia „trzech kultur” dawnego Hrabstwa Kłodzkiego, gdzie przenika się kultura czeska, z niemiecką i polską. Prawie dziesięć dni, kiedy można wysłuchać było debat, rozmów i samemu porozmawiać w atmosferze przyjaźni i przenikania światów różnej proweniencji. A jednak po takim festiwalu wraca wiara w literaturę, oczywiście najwyższych lotów. Piszę te słowa na tarasie jednego z zaprzyjaźnionych domów, gdzie widok na dolinę i ścianę lasu jakże mieszczucha uspakaja. A odgłos górskiego potoku przypomina, że jesteśmy i żyjemy blisko przyrody, natury, choć jakże często o tym zapominamy. I pozostają lektury, które wprowadzają nas w inny świat. I uczą składania liter w sensowny ciąg, no bo gdy nas już nauczono w dzieciństwie czytać, to korzystajmy mądrze z tego.