Chciałbym wrócić jeszcze do kwestii biografii pisarzy. Zarzucono mi, że dramatyzuję pisząc o Brodskim. Anna Achmatowa twierdziła, że nawet ze śmietniska naszego życia rodzą się wiersze, więc nie ma co zamiatać pod dywan przykrych faktów. Zgadzam się, jednak nie wszystko w życiu artysty jest równie ważne dla procesu twórczego.

Kilka lat temu przeczytałem biografię wspomnianej Anny Achmatowej autorstwa Elaine Feinstein. Również w tej książce da się zauważyć ów brukowy styl, pomijający to, co najważniejsze. Podam tylko jeden przykład. Feinstein sugeruje, że wiersz napisany przez Achmatową w 1959 roku jest wierszem miłosnym poświęconym Józefowi Czapskiemu. Sugestia ta wydaje się kompletną pomyłką.

Pomijając szczegółową analizę wiersza i zachowanych jego wersji, uderza w nim pojawienie się Warszawy obok Leningradu. W interpretacji Feinstein jest to ślad, który naprowadza biografów na kolejną miłość poetki. Jednak Warszawa nie pojawiła się w tym wierszu ze względu na osobę Czapskiego, który nie był z tym miastem prawie w ogóle związany. Imię tego miasta zostało wywołane przez wiersz Balińskiego. Posłuchajmy relacji Czapskiego z Wyrwanych stron: „Sam nie mam wątpliwości, że ten wiersz z 1959 roku to poetyckie wspomnienie po siedemnastu latach tej nocy, kiedy ją odprowadzałem od Aleksieja Tołstoja, po wieczorze, który opisałem w książce, na którym czytałem á livre ouvert Norwida i wiersze Balińskiego i Słonimskiego, które nadeszły do nas z Londynu. Pamiętam jeszcze łzy w oczach Achmatowej, kiedy niezręcznie tłumaczyłem Kolędę warszawską:

I jeśli chcesz już narodzić w cieniu

Warszawskich zgliszcz

To lepiej zaraz po narodzeniu

Rzuć go na krzyż

Achmatowa obiecała wówczas ten wiersz tłumaczyć. Potem ona deklamowała swój Poemat leningradzki. (…) Pamiętam, jak ją odprowadzałem późną nocą. Był księżyc. Po zaduchu dnia oddychalne powietrze. Oboje byliśmy pijani wierszami”. Ukrytym bohaterem ich spotkania jest poezja, to nią pijani wracają do domu. Achmatowa odkryła w Czapskim człowieka, który zrozumiał jej ból. I dokonało się to dzięki poezji. To prawda zawarta w strofach Balińskiego zbliżyła do siebie tych ludzi. Achmatowa już wtedy pisała Requiem, dramatyczną relację matki uwięzionego syna, w którym porównuje się do Maryi stojącej pod krzyżem Chrystusa. To spotkanie było dotknięciem jej najgłębszych ran, dotknięciem tak delikatnym, bo poprzez język poezji, że ten, który był w stanie tego dokonać, jawił się jej najbliższą na świecie osobą.

malarz Józef Czapski fot. PAP/repr. Andrzej Rybczyñski

Józef Czapski. Foto. A. Rybczyński

Ta płaszczyzna ludzkiej bliskości jest Feinstein obca. Dzięki jej pracy posiadamy dokładna mapę wszystkich związków miłosnych Achmatowej, która nie skrywa nawet niektórych zakątków życia erotycznego. Oczywiście zebranie takich faktów należy do podstawowych obowiązków biografa, od tego rozpoczyna się praca nad ustalaniem konkretnych dat, osób i ich związku. Niestety nie odnajdziemy u Feinstein umiejętnego ukazania przenikania się życia i poezji. Całe życie artysty podporządkowane jest dziełu i w nim najbardziej objawia się światu wielkość artysty i człowieka. Nie można tego pomijać. Już Brodski w eseju Muza żałobna pisał, że nie ma sensu w wierszach Achmatowej szukać portretów kochanków. „Wątek miłosny w poezji Achmatowej nie zrodził się z rzeczywistych romansów, lecz z nostalgii, jaką to, co skończone, czuje wobec nieskończoności”. Zapomnienie o poezji jest w gruncie rzeczy zapomnieniem o nieskończoności. Pomijając ją w spotkaniu Achmatowej z Czapskim, czynimy z nich co najwyżej niespełnionych kochanków, a bliskość, która się pomiędzy nimi zrodziła, jest niezrozumiała. Nie o miłość im chodziło, ale o ból, o znalezienie dla niego wyrazu. W tym wypadku bliskość rodzi się nie z erotyki, lecz z gramatyki.