W końcu dotarł do mnie „Zapach pomarańczy”. Od dawna czekałem na uzupełnienie i przedłużenie niewielkiej książeczki o. Jana Góry „Idź, albo zdechnij”. Trzeba przyznać, że autorzy doskonale wywiązali się z tego zadania. Ojciec Jan tylko jeden rozdział poświęcił życiu dominikańskiemu opisanemu z przymrużeniem oka. W „Zapachu pomarańczy” już nie tylko mrużymy oko, humor staje się motywem przewodnim całej książki. I to właśnie jest chyba owa „inna perspektywa”, o której czytamy w podtytule. Nie chodzi bowiem o opowiadanie anegdot o dominikanach, chociaż również one są ciekawe i stanowią część wspólnej pamięci naszego Zakonu. Poczucie humoru jest wpisane w samą naszą duchowość. „W dominikańskiej duchowości humor nie jest więc nastrojem, ale sposobem patrzenia na świat”. Bliskie jest mi takie spojrzenie na poczucie humoru i radość w życiu dominikańskim, jednak czytając książkę odczuwałem pewien dysonans.

Autorzy we wstępie piszą, że „poczucie humoru jest niewątpliwie poczuciem proporcji. A tych nie da się jednoznacznie określić. Takie rzeczy się po prostu wyczuwa”. Przy lekturze cały czas towarzyszyło mi pytanie, oczywiście intuicyjnie wyczuwane, czy nie doszło w niej do zachwiania proporcji? Czy dawka dobrego humoru nie przysłania właściwej treści książki, której celem było opowiedzenie o czterech iskrach, które potrafią rozniecić potężny ogień charyzmatu, a mianowicie o modlitwie, życiu wspólnym, studium i głoszeniu? Oczywiście jest to kwestia smaku jednak ilość zdrowego humoru może czasem przesłonić właściwą treść. Jako przykład pozwolę sobie przytoczyć pewną historię w stylu „Zapachu pomarańczy”.

20151011102606
Kilka lat temu zupełnie przypadkowo trafiłem do pewnej dominikańskiej wspólnoty. Bracia żegnali zasłużonego profesora, który przechodził na emeryturę. Najpierw głos zabrał przełożony, który stwierdził, że z wykładów profesora zapamiętał tylko to, że „barokowe aniołki przypominają skrzyżowanie grubej baby z gęsią”. Następnie brat odpowiedzialny za formację intelektualną wręczył profesorowi szalik lokalnej drużyny piłkarskiej i bilet na mecz. Jak widać nawet w humorze można czasem zagubić miarę. Czytając „Zapach pomarańczy” odnosiłem czasem takie wrażenie. Związane było to zapewne z jeszcze innym elementem humoru. W mniejszym czy większym stopniu humor przekracza zawsze jakieś granice, w tym wypadku granice naszej zakonnej intymności.

Tutaj szczególnie drażliwy wydaje mi się rozdział poświęcony odpoczynkowi. Niestety nie mogę zgodzić się z opinią, że „życie zakonne jest już samo w sobie wystarczająco wymagające, aby żyjący we wspólnocie byli świadomi konieczności unikania zbytniego przeciążenia”. Może tak było w czasach św. Tomasza, ale na pewno nie jest tak w XXI wieku. Apologia sportu  przedstawiona na kartach „Zapachu pomarańczy” jest co najmniej dziwna. Szczególnie jeśli wspomina się brata, który brał udział w triatlonie. Sądzę, że do tego typu zawodów trzeba się długo przygotowywać, nie można wystartować w nich prosto z ulicy. Osobiście nie mam czasu na tego typu odpoczynek, jak większość moich braci. Rozumiem, że można mieć słabości, tylko dlaczego mamy z nich robić cnotę i „koloryt dominikańskiego odpoczynku”.

I ostatnia kwestia związana już z samym zapachem pomarańczy. Kompletnie nie mam pojęcia skąd wziął się akurat ten zapach. Co prawda na początku książki znajdziemy opowiadanie, które w beletrystyczny sposób relacjonuje fakt przeniesienia relikwii św. Dominika i tam rzeczywiście pojawia się zapach pomarańczy. Jednak nie ma go w przytoczonym w książce fragmencie listu bł. Jordana z Saksonii. Jordan pisze tylko o „przedziwnym zapachu, którego woń zadziwiała wszystkich”. Nic nie mówi o pomarańczy. Ale to jeszcze nie wszystko. Cudownemu zapachowi towarzyszył „pełen słodyczy płacz, mieszający się z radością”. Nie chodzi więc tylko o radość.  Jordan pisze, że w „przestrzeni ducha rodzą się strach i nadzieja”. Dopiero z tej perspektywy zacznam rozumieć dominikańską radość, która jest niemożliwa bez płaczu. Może kolejną książkę trzeba byłoby poświęcić historii dominikańskich łez?