Dzisiaj mija dwudziesta rocznica śmierci Josifa Brodskiego. On umarł w styczniu… Mróz pod latarnią dzierżył straż u progu… . Zima, śnieg i mróz. Niewielu poetów tak czuło mróz jak Brodski. To, co powiedział kiedyś w rozmowie z Salomonem Wołkowem o mieście, można odnieść również do losu. „Żeby móc dobrze pojąć, czym jest ten czy ów kraj lub to czy owo miejsce, absolutnie trzeba tam jechać zimą. Gdyż zimą życie jest bardziej realne. Energiczniej dyktuje konieczności. Kontury cudzego życia są zimą wyrazistsze”. Mróz posiada władzę nad przestrzenią, dyktując jej przymusowy bezruch. Ryszard Kapuściński w Imperium opowiadał o mrozie na Syberii, który był tak wielki, że ludzie chodzący we mgle pozostawiali po sobie tunele. Zakrzepłe trajektorie ludzkiego losu.

Kiedy Brodski został skazany na zsyłkę, Anna Achmatowa słusznie przeczuła, że władza tym wyrokiem zgotowała mu wspaniałą biografię. Nie chodziło nawet o fakt, że w Rosji poeta skazany na banicję staje się symbolem. Władze dały mu szansę jeszcze głębszej i wydaje się dla niego stokroć ważniejszej przemiany. Więzienie, ten brak przestrzeni rekompensowany nadmiarem czasu – jaki stwierdził kiedyś Brodski – było dla poety miejscem odkrywania nie tyle własnej misji w społeczeństwie, co własnego języka. Istnieje jakaś zależność pomiędzy tym, na co patrzymy, a tym, jakiego języka używamy. „To był czysty Robert Frost czy nasz Klujew: Północ, ziąb, wieś, ziemia. Taki abstrakcyjny pejzaż sielski. Najabstrakcyjniejszy ze wszystkiego, co w życiu widziałem”. Jak wygląda Północ Brodskiego? Kiedy czyta się jego wspomnienia z tamtego okresu, przebija z nich zadziwiająca radość: „Był to jeden z najlepszych okresów mego życia. Bywały nie gorsze, ale lepszych – bodajże nie było”. Przestrzeń i czas, w które został wrzucony, wydawały się idealne dla pracy nad tym, co zawsze go fascynowało: nad samym czasem. Daleka Północ Rosji jest terenem, gdzie przyroda nauczyła się ograniczać do minimum. Niekończące się pagórki, trawy, kilka krzaków niedbale rozrzuconych pomiędzy nimi. To wszystko. Pośrodku tego człowiek, który zaczyna się upodabniać do przestrzeni, w której żyje. Miarowo, wraz z niegasnącym słońcem białych nocy, pejzaż przenika w jego duszę. „Człowiek nie ma tam nic do roboty – ani jako ruchomy składnik pejzażu, ani jako widz. Bo i co tam zobaczy”. Mówiąc o barwach tamtego pejzażu, domostw i w końcu ludzi, Brodski stwierdza, że „gdyby wyobrazić sobie barwę czasu, to najpewniej byłby szary. I to jest główne wrażenie wzrokowe i doznanie Północy”. Ten świat zachwycał Brodskiego, ponieważ mówił mu o jego wielkiej miłości, o czasie. Monotonia, powtarzalność, szarzyzna, czyli to wszystko, co zwykliśmy w kategoriach estetycznych i egzystencjalnych nazywać nudą, było dla niego szansą. „Ta niebywała monotonia wyjawia w efekcie to i owo o życiu i świecie”.

maxresdefault

Brodski był chyba jednym z pierwszych tak zdecydowanych i konsekwentnych piewców nudy. Twierdził, że nie należy przed nią uciekać, ponieważ prędzej czy później i tak nas zdybie. Uciekinierzy zawsze przegrywają. Trzeba odważnie stawić jej czoło i im prędzej sięgniemy dna, tym szybciej wypłyniemy na powierzchnię. Dlaczego? Ponieważ „nuda jest, by tak rzec, oknem na czas, na te jego cechy, które zwykle lekceważymy (…) jest oknem na nieskończoność czasu, to znaczy na naszą w nim znikomość”. Poczucie daremności, ograniczonego znaczenia nawet najlepszych, najgorliwszych poczynań jest lepsze od złudzenia na temat ich skutków i towarzyszącego im poczucia własnej wielkości. Nuda jest siostrą bólu. On niszczy złudzenia co do odporności naszego ciała, ona miażdży naszego ducha i powtarza jak miłosne wyznanie dwa słowa: jesteś kruchy. Spojrzeć jej w oczy, to jak zobaczyć pierwsze siwe włosy, złapać zadyszkę w drodze do domu, przeżyć pierwszy zawał. Jesteś kruchy – szepce nuda, bierze w ramiona i ściska jak mróz. Nie trzeba uciekać, warto ten uścisk wytrzymać. W zwarciu z nudą może się w nas ujawnić coś, czemu nuda jest absolutnie przeciwna – wrażliwość. Poczucie własnej znikomości, które zawdzięczamy nudzie, przesądza o naszej żarliwości, o temperaturze naszych uczuć. „Namiętność jest przywilejem istot znikomych” – mawiał Brodski. Na mrozie trzeba pielęgnować każdy przejaw ciepła.

Inny rosyjski poeta Giennadij Ajgi twierdził, że współczesna poezja może tylko jedno – „utrzymywać ludzkie ciepło pod zimnym niebem ziemskim. Poeta musi, więc mieć owo ciepło w sobie, chronić je jak oko w głowie. Jest to małe ziemskie ciepło, ale bez niego nie ma człowieka. «Święty ogień poezji» mówiono kiedyś. W naszych czasach w odniesieniu do poezji mówmy chociażby o cieple”