Prawie dziesięć lat temu na łamach „Przeglądu Politycznego” (81/2007) komentowałem sprawę arcybiskupa Stanisława Wielgusa. Dziś przypadkowo wróciłem do tego tekstu. W świetle ostatnich wydarzeń, mających miejsce w kraju, pewne wątki tamtego tekstu wydają mi się ważne. Odwołuję się w nim do faktów bardzo odległych, jednak jestem przekonany, że mechanizmy działania aż tak bardzo się nie zmieniły.

W 304 roku w Cesarstwie Rzymskim wybuchły kolejne prześladowania chrześcijan. Tak jak podczas każdego prześladowania jedni trwali w wierności do końca, inni zostali siłą zmuszani do złożenia ofiary, jeszcze inni ratowali się ucieczką lub wystawiając fałszywe zaświadczenia. Każde prześladowanie nie trwa jednak wiecznie i prędzej czy później przychodzi jego kres, a wraz z nim czas rozliczania słabych.

W 312 roku na biskupstwo w Kartaginie wybrano Cecyliana. Rygorystycznie nastawiona opozycja twierdziła, że przyjęcie sakry biskupiej było nieważne, ponieważ jeden z udzielających sakramentu dopuścił się traditio. Za takich uważano biskupów, którzy zdradzili wiarę i w czasie prześladowania „przekazali” święte księgi urzędnikom przybyłym rewidować kościoły. Jak się później okazało sam oskarżony nie wydał nigdy świętych ksiąg, lecz zamiast nich jakieś pisma pogańskie. Niestety informacja ta nie zadowoliła radykalnego skrzydła „kościoła męczenników”. Schizma donatystów zapoczątkowana tym wydarzeniem i mająca swe źródło w pragnieniu czystości wiary, trwała ponad sto lat i problem został definitywnie rozwiązany na płaszczyźnie administracyjnej dopiero w 411 roku edyktem cesarskim.

Zarzuty donatystów brzmiały bardzo radykalnie: „sakramenty sprawowane przez grzesznych kapłanów są nieważne”. Rozwiązanie przyszło wraz z Augustynem, któremu również wypominano  grzechy młodości. Jego obrona szła w kierunku wskazania ważności sakramentów niezależnie od osobistej świętości szafarza. Sakrament „działa na mocy samej czynności sakramentalnej” – dlatego, że pierwszym szafarzem jest Chrystus obecny w swoim Kościele.

sss

Schizmę donatystyczną udało się szczęśliwie przezwyciężyć na gruncie nauki o sakramentach, jednak pozostał stale obecny syndrom donatystyczny. W każdej wspólnocie istnieje pokusa tworzenia „kasty czystych”. Możemy ostatnio przeczytać o „nowych manichejczykach”, którzy będą tropić wszelkie grzechy w Kościele w imię prawdy. Kościół idealnie czysty nigdy nie będzie, i trzeba walczyć w nim o prawdę, jednak należy również pamiętać, że to Chrystus jest pierwszym szafarzem łaski, i że Kościół wzrasta pomimo grzechów jego członków – „święty Kościół grzesznych ludzi”.

Syndrom donatystyczny dotyczy nie tylko wspólnoty kościelnej. Możemy zauważyć jego objawy również w społeczeństwie. W tym wypadku trudno mówić o „kaście czystych”, trzeba byłoby raczej powiedzieć o dwóch frontach, z których każdy uważa się za bardziej czystą formę polskości. Nie twierdzę, że spór ten nie ma znaczenia. Chciałbym zwrócić tylko uwagę na jeden fakt, związany z samą schizmą donatystyczną. Francuski historyk H. I. Marrou, pisząc o donatystach zauważył, że „w całym tym sporze Afryka chrześcijańska zużyła swe siły”, i nie bez smutku konstatował zahamowanie ekspansji misyjnej na tamtym terenie. W 411 roku cesarz rozwiązał problem schizmy, lecz było już za późno – w 429 roku zjawili się Wandalowie, których przyjście zwiastowało koniec chrześcijańskiej Afryki.

Podstawowym zagrożeniem płynącym z obecności syndromu donatystycznego jest zahamowanie misji, zarówno Kościoła jak i społeczeństwa. Obyśmy w tych sporach nie zużyli wszystkich swoich sił.