Do jakiej Polski przyjedzie papież Franciszek? Pytanie to towarzyszyło nam od kilku tygodni w prasie. Odpowiedzi słyszeliśmy różne w zależności od tego, gdzie przyłożyliśmy ucho. Szczególnie zainteresowała mnie opinia trzech dominikanów, z którą mogliśmy się zapoznać w ostatnich dniach. Niektórym teksty te imponują. Chwalą braci za odwagę myślenia, za mówienie prawdy i nazywanie rzeczy po imieniu. Innych denerwują. Mnie dziwią, że zacytuję klasyka „nadziwić się nie mogę”.
Mogliśmy w nich przeczytać, że „to jest wina Kościoła, że tylu ludzi głosowało na PiS” i o tym, że hierarchowie nie zabierają głosu na temat „potwornego kłamstwa, które dzieje się obecnie w Polsce, ostatnio dzień w dzień“. O tym, że „Naród został tragicznie podzielony. Między Polakami wyrosły mury tak wysokie, że czasem wydaje się, iż nie ma już jednego narodu, ale dwa, i to wrogie, pragnące się nawzajem zniszczyć“, oraz że „zwulgaryzowanie języka polityki, zawłaszczanie państwa, akceptacja społeczna i polityczna skrajnego nacjonalizmu, ksenofobii, wykluczanie ludzi niewierzących, wierzących inaczej, inaczej myślących, antysemityzm podnoszący głowę, nienawiść do imigrantów i «obcych» różnego rodzaju stoją w sprzeczności z wizją i historycznym obliczem polskiej tolerancji, a także konsensusu społecznego i religijnego“. Krótko mówiąc „politycy jednej partii instrumentalizują Kościół”. To tylko trzy wyrwane zdania. Zapewniam, że całość jest jeszcze bardziej pesymistyczna. Jakie to szczęście, że nie mieszkam w Polsce – można pomyśleć.
Ciekawe, że bracia dominikanie mówiąc o Polsce, przede wszystkim omawiają sytuację polityczną, oczywiście z zastrzeżeniem, że to źle, kiedy księża mieszają się do polityki. To tak, jakby mówiąc o Kościele, ograniczać się tylko do oceny działań hierarchii, zapominając o świeckich (jednemu z braci wymknęło się nawet, że „Terlikowski nie jest na szczęście reprezentantem Kościoła“, co świadczy tylko o tym, że pod słowem „Kościół” rozumie hierarchię). Sam nie mam nic przeciwko wypowiadaniu się na tematy polityczne, jednak kiedy próbuje się mnie przekonać, że liberalna demokracja jest szczytową formą rozwoju chrześcijaństwa, zaczynam się zastanawiać co jest nie tak. Oczywiście nie mam nic przeciwko demokracji, jednak można być demokratą i nie być chrześcijaninem. A nawet – o zgrozo – można być chrześcijaninem i nie być demokratą.
Kwestia jest złożona, myślę jednak, że na początek wystarczy przyłożyć ucho do innego miejsca niż prasa codzienna. Kiedyś bp Grzegorz Ryś zapytany o kryzys w Kościele odpowiedział, że wszystko zależy od tego, gdzie się ucho przyłoży, bo, z perspektywy zwykłej parafii na Podhalu, tego kryzysu nie widać. A więc, do Małego Cichego mości panowie!
foto. M. Marien
A jeśli w Małym Cichym znajdzie się osoba, która jest jakoś inna. Czy Myślisz, że dla niej ten pozorny brak kryzysu nie będzie tym większym dramatem? Masz rację, bardzo zależy z jakiego miejsca patrzymy i jaką sytuacją życiową obdarza nas Bóg.
Wojtku, gratuluję dwóch rzeczy. Po pierwsze, trzeźwości w myśleniu. Po drugie, wytrwałości w czytaniu, bo ja czytanie tekstów, o których mówisz, z troski o swoje zdrowie przestaję czytać po pierwszym akapicie.