Jeszcze jakiś czas temu wiele mówiono o „anonimowych chrześcijanach”, dziś coraz częściej spotykam się z „nieświadomymi heretykami”. W jednym i drugim przypadku nie potrafię spokojnie zaakceptować tej pojęciowej hybrydy. Trudno jest mi się zgodzić na nazywanie niewierzących „chrześcijanami”, nawet uwzględniając fakt ich anonimowości, nie tylko z powodu pojęciowego zamieszania do jakiego to prowadzi, ale i ze względu na szacunek dla tych, którzy chrześcijanami nie chcą być nazywani.
Z drugiej strony jeszcze mniej sympatii budzi we mnie sformułowanie „nieświadomi heretycy”. Dobrze, że sformułowanie to pojawiło się w wykładzie ojca Andrzeja Potockiego w cudzysłowie, bo już zacząłem się niepokoić. W Warszawie trwają obrady I Kongresu Teologów Praktycznych „Polska krajem misyjnym. 1050 lat po przyjęciu chrześcijaństwa”. W drugim dniu spotkania Ojciec Andrzej wygłosił wykład, o czym donosi KAI, przedstawiając płaszczyzny będące wyzwaniami dla współczesnego duszpasterstwa. Wymienił wśród nich m.in. rodzinę, pracę, szkołę, kulturę oraz wiarę i moralność.
Po dokonaniu analizy danych socjologicznych, ojciec Andrzej stwierdził, że „rośnie frakcja «wierzących na swój sposób», praktykujących wiarę selektywną, a nierzadko też mającą elementy synkretyzmu z innych religii”. „To są ludzie, – dodaje – którzy sytuują się już gdzieś na marginesie Kościoła, ale ciągle jako wierzący. Socjologowie mówią o nich czasem – «nieświadomi heretycy». Oni sami tak o sobie nie powiedzą, ale jeśli kontestują pewne tezy i proponują własne recepty, jest to dowód na to, że nie żyją w pełni wiarą”.
Mogę zgodzić się z opisem socjologicznym, podobne analizy słyszymy w Kościele od ponad dwudziestu lat. Zdaniem ks. prof. Władysława Piwowarskiego z KUL 2/3 Polaków to nieświadomi heretycy, którzy nie rozumieją treści wiary. Według danych statystycznych, większość dzieci, młodzieży i dorosłych nie zna Biblii, a życiem swym zapiera się zarówno Boga, Chrystusa, jak i swego Kościoła. Nie jesteśmy idealni, mamy wiele wad i grzechów, natomiast jako teolog praktyczny wiem, że udowadnianie wiernym, że są heretykami, albo niewierzącymi, nie prowadzi do niczego dobrego.
Formułujemy swoje prawdy wiary na miarę dostępnych sobie pojęć. Pojęcia, którymi operuje teologia nie są wykształcane i przeżywane we współczesnym świecie. Gdyby się zastanowić co to tak naprawdę znaczy “zbawienie” dla współczesnego człowieka … CO to jest? To jest pojęcie, żywe dla ludzi sprzed 2 tysięcy lat, teraz poznaje się je jedynie przez Kościół, trudno przeżywać głęboko coś, co nie jest częścią naszego rozumu. Wiele jest takich suchych słów w nauczaniu i ewangelizacji Kościoła. A ten przykład, który przywołałam jest dla mnie najbardziej palący. Sama wiem jak długą drogę przeszłam by zbliżyć się uczciwie, nie automatycznie, do soków tego słowa i ciągle nie jest to stan permamentny..