Wczoraj dotarła do mnie przesyłka z Poznania. Redaktorzy Przewodnika Katolickiego wraz z życzeniami wielkanocnymi przysłali książkę Jamesa Martina Jezus. Niezwykle ucieszył mnie ten prezent. Tak się złożyło, że podczas Wielkiego Postu czytałem drugi tom Jezusa z Nazaretu Benedykta XVI. Obie książki, choć różne w formie, poruszają kwestię kluczową dla chrześcijaństwa, a mianowicie starają się odpowiedzieć na pytanie kim jest Jezus Chrystus.
Dwa fragmenty czytane w ostatnich dniach nie dają mi spokoju. Oba pochodzą z Ewangelii według św. Jana i oba w jakiś sposób odnoszą się do kwestii poruszanych w książkach amerykańskiego jezuity i papieża emeryta. Pierwszy fragment opowiada o Grekach przybyłych do Jerozolimy na święto Paschy. Podeszli do jednego z uczniów i poprosili go mówiąc: „Panie, chcemy ujrzeć Jezusa”. Do spotkania jednak nie doszło. Jezus, pomimo tego, że otwierały się przez Nim zupełnie nowe horyzonty głoszenia Królestwa Bożego, zdecydował, że przyszła godzina Syna Człowieczego. Następnie opowiedział uczniom przypowieść o obumierającym ziarnie. „Jeśli ziarno pszenicy wpadłszy w ziemię nie obumrze zostanie tylko samo…”. Perspektywa nowej ewangelizacji ustępuje miejsca ważniejszej misji, tej która realizuje się w ciele samego Jezusa.
Drugi fragment opowiada o namaszczeniu Jezusa podczas uczty w Betanii. Maria namaściła Mu nogi szlachetnym olejkiem i otarła je włosami. Nie chodzi nawet o sam gest Marii, ale o oburzenie Judasza. „Czemu to nie sprzedano tego olejku za trzysta denarów i nie rozdano ich ubogim?”. Tłumaczenie Ewangelisty, że Judasz powiedział to, nie dlatego, jakoby dbał o biednych, ale ponieważ był złodziejem, nie wyjaśnia wszystkich problemów. Jezus potraktował jego pytanie poważnie i w odpowiedzi pokazuje jaka powinna być relacja Jego uczniów do biednych: „Przechowała to, aby /Mnie namaścić/ na dzień mojego pogrzebu. Bo ubogich zawsze macie u siebie, ale Mnie nie zawsze macie”. Pomoc ubogim w pewnym momencie, w godzinie Syna Człowieczego, ustępuje miejsca czemuś ważniejszemu. Jezus jasno daje do zrozumienia, że chodzi o Jego śmierć.
W ostatnich latach bardzo dużo uwagi poświęca się nowej ewangelizacji i dziełom miłosierdzi. Niewątpliwie Duch Święty prowadzi Kościół w tym kierunku, aby uczynić go bardziej wiarygodnym we współczesnym świecie. Jednak samo ewangelizowanie i pomaganie nie wystarczy. Kluczową zawsze pozostanie relacja do Jezusa.
Zastanawiam się czy bez relacji z Bogiem możliwe jest ewangelizowanie i pomaganie? Po chrzcie to Duch Święty wyprowadza Jezusa na pustynie (Mt 4,1). Tam Jezus spędził 40 dni na budowaniu relacji z Ojcem, dopiero po 40 dniach jest kuszony, czyli cały ten czas spędza z Ojcem! Patrząc dalej (Łk 4,1) Jezus pełen Ducha Św. poszedł na pustynię, a wyszedł z niej (Łk 4,14) w mocy(!) Ducha Św. Co jest zasadniczą różnicą. Co robi później? Ewangelizuje, a następnie czyni liczne cuda bo jest w mocy Ducha Św. Ucząc nas jak się modlić (Mt 6,9) nie bez przyczyny na samym początku mówi: Niech się święci imię Twoje! Mówi to nam, że na pierwszym miejscu ma stać uwielbienie Boga! Myślę, że bardzo jasno pokazuje nam to pewną kolejność życia duchowego. Z modlitwy-uwielbienia Boga rodzi się relacja z Nim, a ona prowadzi do ewangelizacji i do czynienia cudów. Więc czym jest ewangelizacja bez relacji z Bogiem i czy jest ona w ogóle możliwa?