Akademia Mohylańska w Kijowie przyznała tytuł doktora honoris causa białoruskiej noblistce Swietłanie Aleksijewicz. Za oknem piękna wiosenna pogoda, a w sali zebrał się tłum studentów i wykładowców, by wysłuchać wykładu „pisarki katastrof”. Niestety nie dopisało nagłośnienie i choć siedziałem dostatecznie blisko sceny, musiałem cały czas trzymać rękę przy uchu, by lepiej słyszeć.

Noblistka mówiła o swoich książkach. Napisała ich tylko pięć. Każda z nich opowiada o ludziach byłego ZSRR, o „czerwonym człowieku”, który wciąż żyje, chociaż Imperium dawno się rozpadło. „Jesteśmy zakładnikami kultury cierpienia – mówiła pisarka – a miłość to tylko chwila. Cierpienie jest naszym głównym sposobem porozumiewania się, jest swoistym językiem, którym przekazujemy sobie informacje”. Jej książki opisują stan człowieka po wielkim „eksperymencie raju na ziemi”. W tonie jakim opowiada o kobietach na wojnie, Afganistanie czy Czernobylu daje się wyczuć smutek. Wolność do której tak tęsknili siedząc „na kuchni”, manifestując na placach i stojąc w kolejkach, by kupić kolejny tomik poezji Achmatowej, przyszła, a oni więcej radości czerpią z kupna nowej kuchenki mikrofalowej. W tym smutku, jest zarazem jakieś usprawiedliwienie pragnień jej pokolenia, i pokolenia jej rodziców. Eksperyment raju na ziemi nie powiódł się, i najbardziej ucierpiał zwykły człowiek, który w nim uczestniczył. To cierpienie zasługuje na swój głos.

11HuUC9GCmmdw1bjT7OVcA
Pisarstwo Aleksijewicz to tysiące rozmów. Zawsze starała się pozwolić każdemu wypowiedzieć swoją prawdę. Jej zadaniem nie jest ocenianie ludzi, z którymi rozmawia, ale danie możliwości zabrania głosu. Tak samo interesuje ją historia ofiary, jak i kata. Ofiary zawsze znajdą tych, którzy przemówią w ich imieniu, a kaci rozpływają się w tłumie. A przecież i oni mają swoje historie. Aleksijewicz nie jest pisarką omawiającą idee, ona rejestruje głosy.

Z tej niezliczonej ilości rozmów wyłania się człowiek poraniony, który mimo wszystko stara się ocalić miłość. Ciekawe, że nie szuka zbawienia ani w kulturze, ani w religii. Prawie nigdy Aleksijewicz nie pisze o wierze, a kiedy dziś o niej wspomniała, to jako o pewnej złudnej idei, która miała dać zbawienie. Wierzy w człowieczeństwo, w to, że na dnie ludzkiego serca zawsze znajdzie się jakiś odruch miłości. Słuchając wykładu zwróciłem uwagę, że często mówi o cywilizacji i o tym do czego ona doprowadziła w ZSRR. Jej książki są kroniką tryumfu cywilizacji nad kulturą i religią. Kusiło mnie by zadać pytanie, czy nie widzi podobnych zagrożeń w Zachodniej Europie. Czy nie jest tak, że zawsze, gdy cywilizacja dominuje nad kulturą i religią, kończy się to poniżeniem człowieka? Czy nie należy poszerzać obszarów kultury i religii, by ograniczać roszczenia cywilizacji? Swietłana Aleksijewicz zdaje się wierzyć, że mimo wszystko ludzka natura zwycięży, nawet jeśli kultura i religia nie przyniosą zbawienia. W tej wierze dostrzegam więcej tęsknoty, niż smutku.

Siedziałem z ręką przytkniętą do ucha, rejestrując każde jej słowo i myślałem o chrześcijaństwie.