Św. Wincenty Ferreriusz (1350-1419) kształtował swoje życie według wzoru św. Dominika. Przekazy mówią, że był do niego podobny nawet zewnętrznie: średniego wzrostu, jasnej karnacji, miał wielkie, piękne oczy i anielskie obyczaje. Był niestrudzonym wędrownym kaznodzieją, zawsze nosił ze sobą Pismo święte, które znał niemal na pamięć, a które w czasie snu służyło mu za poduszkę (podobno zachowane do dzisiaj w zbiorach katedry w Walencji).

Od dawna intrygowało mnie, dlaczego św. Wincenty jest tak wszechobecny w krakowskim klasztorze dominikanów: wiele obrazów przedstawia sceny z jego życia, znalazł miejsce wśród czterech największych dominikanów przedstawionych w ołtarzu głównym bazyliki (obok św. Dominika, św. Jacka i św. Tomasza), jego figura wieńczy także ambonę. W kaplicy Matki Bożej jemu dedykowany jest jeden z dwóch bocznych ołtarzy. W końcu postanowiłem poszukać odpowiedzi. Okazuje się, że w minionych wiekach Wincenty był niesłychanie popularnym świętym w całej Europie (porównywalnie może do św. ojca Pio czy Małej Tereski w XX w.). Także na ziemiach polskich i na Rusi uważano go za potężnego orędownika, za jego wstawiennictwem wierni doświadczali wielu cudów. A centrum jego kultu był właśnie krakowski klasztor dominikanów. Znajdujący się tu obraz świętego (przypuszczam, że ten z bocznego ołtarza kaplicy Matki Bożej) był otaczany szczególną czcią. Liczne cuda, jakie się tu działy, ściągały tysiące ludzi z różnych stron. Na tej kanwie powstało też bardzo prężne „Bractwo Dusz Pokutujących pod wezwaniem św. Wincentego Cudotwórcy”, które w 1752 r. zostało zatwierdzone przez papieża Benedykta XIV, a działało jeszcze w okresie międzywojennym (ostatni ślad w archiwum, to rok 1926). Członkowie bractwa mogli dostąpić licznych odpustów.

Św. Wincenty Ferreriusz (właściwie Ferrer) urodził się w Walencji w Hiszpanii, w zamożnej i szanowanej rodzinie. Mając 17 lat wstąpił do zakonu dominikanów. Uzdolniony intelektualnie szybko zdobył gruntowne i rozległe wykształcenie, uzyskał tytuł doktora teologii. Przez jakiś czas był wykładowcą filozofii i teologii w różnych uczelniach. W czasie wielkiej schizmy zachodniej pierwotnie opowiedział się po stronie antypapieża Benedykta XIII, którego spowiednikiem był przez kilka lat. Później jednak zdystansował się od awiniońskiego papieża i gorliwie zabiegał o zakończenie schizmy. W czasie choroby w 1398 r. doznał objawienia, w którym sam Chrystus nakazał mu całkowite oddanie się działalności kaznodziejskiej i apostolskiej. Od tego momentu do końca życia bez reszty poświęcił się tej posłudze. Przemierzył Europę od Hiszpanii po Szwajcarię, od Włoch i Francji po Anglię, Szkocję i Irlandię. Wszędzie owocnie głosił Ewangelię, prowadząc do nawrócenia tysiące ludzi, w tym heretyków, muzułmanów i żydów. Jego kazania gromadziły zwykle po kilka a nawet kilkadziesiąt tysięcy ludzi. Ciekawe – co bardzo podkreślali świadkowie w procesie kanonizacyjnym – że głosił zawsze w języku katalońskim, a był przez wszystkich dobrze rozumiany.

W kaznodziejskich wędrówkach także towarzyszyła mu zawsze spora grupa słuchaczy i współpracowników. Niektórzy pielgrzymowali z nim kilka dni lub tygodni, inni nawet przez parę lat. Kazania głosił zwykle na otwartych placach, rynkach, czasami nawet na łąkach, tam gdzie mogły zmieścić się tłumy. Nauki, głoszone były po mszy, a trwały czasami trzy godziny, a niekiedy, zwłaszcza w Wielkim Poście, dwa razy dłużej. Uczył podstaw wiary, sposobów modlitwy, zasad postępowania zgodnego z wiarą, często przywoływał obraz Sądu Ostatecznego (dlatego też był nazywany aniołem Apokalipsy), choć badacze jego spuścizny kaznodziejskiej twierdzą, że nie demonizował ani świata, ani ludzi. Jedno ze świadectw głosi, że kiedy szedł odprawiać mszę i głosić kazanie, wydawał się bardzo stary, słaby i blady na twarzy, lecz kiedy odprawiał i mówił, zdał się młody, twarz miał w kolorach i rumianą. Gdy zaś z kazalnicy schodził, do pierwszego stanu powracał. W czasie nauk współpracownicy Wincentego spowiadali, a niektórzy osobno głosili nauki dla dzieci i młodzieży.

Już za jego życia, ale bardziej jeszcze po śmierci, wielu doświadczało szczególnych łask i cudów za jego wstawiennictwem. Łącznie świadectwa mówią o ponad ośmiuset cudownych interwencjach. Były wśród nich gruntowne nawrócenia „przypadków beznadziejnych”, ocalenie z kataklizmów, uzdrowienia, a nawet wskrzeszenia. Wiele mówią o tym akta kanonizacyjne. Z czasem zyskał on przydomek Thaumaturgos, czyli „cudotwórca”.

Wincenty był jednak przede wszystkim żarliwym kaznodzieją. Wielu uważało, że równego mu głosiciela Ewangelii nie było od czasu Apostołów. Nie zachowały się autografy jego kazań, zresztą, jak sam pisał w liście do generała Zakonu, często te kazania przygotowywał w drodze, więc zapewne w ogóle ich nie spisywał. Kiedy natomiast głosił, jego słowa były przez niektórych spisywane (bardziej czy mniej wiernie), a następnie kopiowane i rozpowszechniane, a w późniejszym czasie wydawane drukiem. Wincenty zmarł w 1419 roku, a przed rokiem 1500, właściwie w ciągu 17 lat, ukazało się drukiem 14 edycji jego kazań. Był to zatem ówczesny bestseller.

Nie zostawił on też po sobie wielu systematycznych pism. Jednym z tych nielicznych, które pozostawił, jest Traktat o życiu duchowym. Zaciekawił mnie, bo to duchowość i tradycja dominikańska, a autor wielce ceniony. Traktat liczy XXIII rozdziały, w benedyktyńskim wydaniu 151 stron. Wiele myśli, wskazówek i spostrzeżeń trąci już dziś grubym anachronizmem, niektóre są humorystyczne. Mają zapewne wartość historyczną, ale trudno z nich czerpać inspiracje dla życia duchowego w naszych czasach. Sporo w nim odwołań do lęku, śmierci, czyśćca i piekła, wiele też ascetycznych zaleceń, które wydają się nierealne albo przynajmniej nadmiarowe. Niektóre są zabawne, choć, z historycznego punktu widzenia, mogą być ciekawe. Np. wzmianka, że dominikanie odmawiali niektóre części modlitw w celach, a nie w chórze, choć wydaje się, że jednak odmawiali je wspólnie – może stając w drzwiach? Chyba dwukrotnie Wincenty pisze, żeby podczas śpiewania modlitw nie żałować głosu. Poza tym – co brzmi bardzo aktualnie, czy raczej ponadczasowo – wspomina, by się nie wdawać zbytnio w spory o to, czy modły mają być śpiewane, czy recytowane. A jeśli zdarzają się jakieś błędy w czasie śpiewu, by nie przywiązywać do nich wielkiej wagi.

Inna ciekawostka: w ciągu dnia przewidziana była sjesta, w czasie której obowiązywała cisza oznajmiana na początek biciem dzwonu. A skoro już o spaniu mowa, to zabawna jest zachęta, by spać w dziennym ubraniu, to znaczy w habicie, dzięki czemu łatwiej się wstaje i jest się od razu gotowym do funkcjonowania. Na noc należy zdjąć buty i można popuścić pasa, a latem nawet zdjąć kapę! Zimą natomiast zaleca używać jednej lub dwóch kołder, w zależności od temperatury. Nie należy siedzieć do późna, żeby na jutrzni być przytomnym i móc pierwsze godziny dnia wykorzystać wydajnie na studium. Kiedy nadchodzi pora matutinum, wstań bez ociąganiapozostaw łóżko tak szybko, jakby było w ogniu – zachęca św. Wincenty.

Choć traktat tej jest zgodny z duchem czasów Wincentego, a więc jest tam i groźba, i wizja Sądu, to jednak w całości przesłania traktat ten jest wyważony i cechuje go pozytywne spojrzenie. Zresztą autor wprost zaleca wszystkim zasadę umiaru, którą sam się kieruje: Pragnąć przestrzegania we wszystkim zasady umiaru, aby zawsze umieć zachować należytą miarę pomiędzy uchybieniem z powodu braku a przesadą wynikającą z nadmiaru. Bardzo ciekawa, wyważona i aktualna jest uwaga na temat podejmowania postu: Zasada, której szczególnie należy przestrzegać, mówi, aby zawsze spożywać niezbędną, w zależności od wymagań twojego ciała, ilość pożywienia potrzebną dla zdrowia. Dotyczy to zwłaszcza dni postnych, w które nie należy słuchać sugestii szatana, który cię będzie przekonywał, że należy całkowicie powstrzymać się od jedzenia. W innym miejscu doradza: Należy czasami sobie pozwolić na trochę żartu, zwłaszcza podczas rekreacji, przystosowując ton i sposób mówienia do wrażliwości pozostałych osób.

W rozdziale o głoszeniu kazań, które powinny być proste, od serca, z przykładami z życia, przeniknięte troską o grzeszników, motywowane miłosierdziem. Ma w nich pobrzmiewać troska ojca płaczącego nad chorobą dziecka, albo i matki, która stara się o swoje pociechy i cieszy się z ich rozwoju. Podobnie przy spowiedzi – z penitentami należy rozmawiać tak, by mogli oni odebrać słowa spowiednika jako dar czystej miłości. Słowa pełne miłości i słodyczy zawsze powinny być przedkładane przed ostre i zawierające naganę.

Wyrozumiałością tchną również, kilkukrotnie powtarzane, zachęty do miłosiernego traktowania dla bliźnich: Co do wad bliźnich, to nie staraj się im przyglądać, ale raczej je pozostaw, by tak rzec, za sobą. Jeśli nie możesz ich nie dostrzegać, to przynajmniej staraj się dążyć do zmniejszenia ich wielkości oraz, o ile to możliwe, do ich usprawiedliwienia, a tym samym do okazania w pełni współczucia i wyrozumiałości dla bliźniego, czyniąc wszystko, co w twojej mocy, aby mu pomóc. Podobnie autor pisze pod koniec traktatu, gdzie też dodaje, by dla cierpień i nieszczęść bliźniego mieć takie współczucie, jakby było to twoje własne niepowodzenia, a dobrem bliźniego cieszyć się jak własnym.

Można wspomnieć jeszcze drugie jego dziełko: Pociecha na czas pokus przeciw wierze, przetłumaczone i opracowane przez o. Jacka Salija (zob. W drodze 3(79)/1980, s. 92-97).

W litanii jemu poświęconej Wincenty jest nazywany nauczycielem życia doskonałego, mistycznym magnesem serca grzeszników do Boga ciągnącym, ucieczką naszą w utrapieniach, wszelkich chorób doskonałym lekarzem, rozpaczających pewną pociechą, kapłanem miłym Bogu i ludziom.

Niechby się przyczyniał za nami i dzisiaj, jak to robił przez wieki.