Ten tekst nie mówi o Polsce, jak zdawałby się sugerować tytuł, ale o Stanach Zjednoczonych, gdzie spędzam pierwsze dwa miesiące tego roku. Społeczne, polityczne, cywilizacyjne, obyczajowe podziały w społeczeństwie amerykańskim, podobne do polskich, wzbudzają tutaj gorące emocje szczególnie teraz, w roku wyborczym.

System polityczny w USA jest systemem dwupartyjnym; listopadowy wybór prezydenta USA będzie więc wyborem pomiędzy dwoma osobami: kandydatem partii republikańskiej i kandydatem partii demokratycznej. Oczywistym kandydatem partii demokratycznej jest urzędujący prezydent, Joe Biden, drugi katolik na tym stanowisku w historii USA. Kto będzie jego przeciwnikiem z ramienia partii republikańskiej?

Republikański kandydat w wyborach prezydenckich będzie wyłoniony w pra-wyborach, które w okresie od stycznia do czerwca tego roku odbywają się we wszystkich stanach USA. Oficjalnie zostanie zatwierdzony podczas konwencji Partii Republikańskiej, która odbędzie się w lipcu tego roku w Milwaukee. W dwóch dotychczas odbytych pra-wyborach: w Iowa i New Hampshire, zdecydowanie wygrał Donald Trump, który po wycofaniu się pozostałych kandydatów o nominację partii republikańskiej walczy już tylko z dawną gubernator South Carolina, Nikki Haley. Duża przewaga Trumpa nad Haley sugeruje, że to on – jeśli wcześniej nie zostanie skazany w kilku toczących się przeciwko niemu procesach sądowych – otrzyma nominację partii republikańskiej.

Dlaczego amerykańscy zwolennicy partii republikańskiej, także często ci polskiego pochodzenia (w tym także duża część katolików) chcą głosować na Donalda Trumpa, mimo wszelkich otaczających go kontrowersji, procesów sądowych, mizoginizmu, niechlubnego zwyczaju obrażania przeciwników politycznych, podejrzanej i niebezpiecznej sympatii do Putina, jego roli w ataku tłumu na Kapitol trzy lata temu? Możemy chyba wskazać na jeden podstawowy powód popularności Trumpa.

Nie ma obecnie lepszego kandydata w partii republikańskiej, który dzisiaj w obłudnym klimacie poprawności politycznej potrafiłby otwarcie mówić o problemach i obawach amerykanów. Wszystkie badania i sondaże wskazują na to, że Amerykanie, nie tylko republikanie, identyfikują dwa podstawowe problemy, których rozwiązaniem powinien zając się następny prezydent USA. Tymi problemami są: problemy ekonomiczne kraju oraz nielegalna imigracja. Inne sprawy: problemy moralno-obyczajowe (np. legalność i dostępność aborcji), wojna w Ukrainie i w Gazie, znajdują się niestety na dalszych miejscach.

Jeśli chodzi o problem imigracji, należy zdać sobie sprawę z wielkości tego problemu w USA: południowa granica kraju jest zasadniczo granicą otwartą, codziennie przechodzi nią do Stanów Zjednoczonych – bez żadnej kontroli i bez sprawdzania dokumentów – do dziesięciu tysięcy ludzi ze wszystkich zakątków świata. Większość z nich to biedni, cierpiący ludzie w poszukiwaniu lepszego życia; wśród nich jednak mogą być również przestępcy, członkowie gangów, terroryści. Donald Trump, który podczas swojej prezydentury zadecydował o budowie muru na granicy z Meksykiem, uważany jest za tego polityka, który – w przeciwieństwie do słabego, niedecyzyjnego i spętanego zasadami politycznej poprawności Joe Bidena – jest w stanie rozwiązać problem nielegalnej imigracji.

Kiedy pytam moich amerykańskich przyjaciół, co może przeszkadzać katolikom w głosowaniu na Donalda Trumpa, najczęściej słyszę odpowiedź: „repugnant personality” (odrażająca osobowość). Kiedy zadaję to samo pytanie w odniesieniu do Joe Bidena, słyszę bardziej merytoryczną odpowiedź: świadomy katolik nie może w swoim sumieniu głosować na Joe Bidena, ponieważ jego wizja porządku społecznego jest zasadniczo niezgodna z nauką Kościoła katolickiego. Ta niezgoda, jak podkreślają moi rozmówcy, dotyczy kilku zasadniczych punktów.

Po pierwsze, partia demokratyczna pod przewodnictwem Joe Bidena stała się partią popierającą nieograniczony dostęp do aborcji, zasadniczo do ostatnich chwil przebywania dziecka w łonie matki. Po drugie, Biden popiera zrównanie praw związków osób tej samej płci z małżeństwem pod każdym możliwym względem. Po trzecie, obecnie urzędujący prezydent promuje wszelkie ułatwienia w procedurze zmiany płci, także wśród nastolatków, z ograniczeniem praw rodzicielskich. Po czwarte, partia demokratyczna w praktyce popiera politykę otwartej granicy (open border policy).

Ta promowana przez Joe Bidena wizja całkowitej kulturowej i obyczajowej transformacji społeczeństwa jest chyba znacznie groźniejsza niż „odrażająca osobowość” Donalda Trumpa. Co ważne, w dłuższej perspektywie polityczna poprawność i kultura „woke” (przebudzenia) niszczy więzi społeczne znacznie bardziej niż może to uczynić jedna osoba, nawet na stanowisku prezydenta. Ale uzasadnienie tej tezy domaga się już następnego tekstu.