w wigilię liturgicznego wspomnienia św. św. Cyryla i Metodego
Po zakończeniu wojny, w najgorszych latach stalinowskiego terroru, w Warszawie ukuto ponoć żartobliwe powiedzenie opisujące koszmary, które miały miejsce w budynku UB znajdującym się na warszawskiej Pradze, przy ulicy św. Cyryla i Metodego. Brzmiało ono: „Cyryl jak Cyryl ale jego metody”.
Jest już po historycznym spotkaniu w Hawanie papieża Franciszka i patriarchy Moskwy i Wszech Rusi Cyryla, ale nie brak głosów, które chętnie sięgnęłyby do powojennego powiedzenia. Ze strony niektórych komentatorów politycznych, zwłaszcza z prawej strony a przede wszystkim z samej Ukrainy, i te głosy są szczególnie warte usłyszenia, pojawiają się wątpliwości i sceptycyzm. Samo spotkanie papieża z patriarchą jak najbardziej. Nie ma wątpliwości, że to pierwsze spotkanie biskupa Rzymu i biskupa Moskwy, jest historycznym. Ale czy nie zachodzi obawa, że patriarcha silnie powiązany z władzą w Moskwie, nie jest tylko posłusznym emisariuszem jej woli i Putina, który liczy na wyjście z izolacji?
Wielu Ukraińców zwraca uwagę, że np. w punkcie 26 wspólnej deklaracji z Hawany, który właśnie ich bezpośrednio dotyczy, użyło słowo „konflikt” do opisu wydarzeń na Ukrainie. A przecież to nie jest zwykły konflikt, ale rosyjska wojskowa agresja. Można więc śmiało powiedzieć, że podany przykład jasno pokazuje, że Putin swoje ugrał, wysługując się Cyrylem nie bez jego przyzwolenia, oczywiście.
Tak sceptyczną oceną mógłbym zakończyć wątek. Ale naraziłbym się wówczas na ogromne uproszczenie, w którym nie byłoby już miejsca na spojrzenie oczyma wiary. Jako chrześcijanin doszukuje się przede wszystkim działania Bożej Opatrzności i Ducha Świętego, który był głównym reżyserem tego spotkania. Zwrócił na to uwagę papież Franciszek. Po spotkaniu powiedział, że było to spotkanie braci złączonych tych samym chrztem i urzędem biskupim, a w czasie rozmów czuło się obecność Ducha Świętego.
Spojrzenie wiary z gruntu musi być dalekowzroczne, przekraczając polityczną ocenę wydarzeń. Czy wystąpienie Jana Pawła II na Placu Zwycięstwa i jego przejmujące wołanie o zstąpienie Ducha było polityczne czy duchowe? W ocenie przestraszonych komunistów było ono elementem watykańskiej polityki, w wykonaniu zręcznej aktorskiej gry polskiego papieża. W ocenie wierzących było to wydarzenie i doświadczenie na wskroś duchowe, choć oczywiście miało ono swoje skutki polityczne, a przede wszystkim społeczne. Zaowocowało ono pokonaniem lęku w wielu polskich sercach. A zrodzona odwagao uruchomiła w ludziach doświadczenie wspólnoty i solidarności.
Wróćmy jednak do deklaracji i jej ukraińskiego wątku. Zwróciłbym uwagę na kolejny jej punkt 26, w którym Cerkiew Moskiewska bezprecedensowo w swojej historii uznaje prawo do istnienia Cerkwi Unickiej. Przez ostatnie 500 lat Moskwa była nie tylko przeciwnikiem uni, ale walczyła z jej skutkami, prześladując unitów w czasie caratu i w czasach komuny. Na skutek decyzji Stalina, po 1946 roku Cerkiew Moskiewska przejęła cerkwie i dobra unitów, a wielu jej duchownych wymordowano lub wywieziono na Wschód, przy mileczeniu prawosławych. Oczywiście, także oni w tym czasie doświadczali ogromnych prześladowań, choć już nie takich jak w latach trzydziestych. Cerkiew moskiewska nawet po upadku Związku Radzieckiego i odrodzeniu się Kościoła Unickiego na Ukrainie, wyraźnie okazywała swoją dezaprobatę dla unitów. A tymczasem w dokumencie podpisanym wspólnie z Franciszkiem czytamy:
Mamy nadzieję, że nasze spotkanie przyczyni się także do pojednania, tam gdzie istnieją napięcia między grekokatolikami a prawosławnymi. Dziś jest jasne, że używana w przeszłości metoda „uniatyzmu”, pojmowanego jako przyłączenie jednej wspólnoty do drugiej, odrywając ją od swego Kościoła, nie jest sposobem pozwalającym na przywrócenie jedności. Jednakże wspólnoty kościelne powstałe w tych okolicznościach historycznych mają prawo do istnienia i podejmowania tego wszystkiego, co jest niezbędne do zaspokojenia potrzeb duchowych swoich wiernych, starając się jednocześnie żyć w pokoju ze swoimi sąsiadami. Prawosławni i grekokatolicy potrzebują pojednania oraz znalezienia wzajemnie akceptowalnych form współżycia.
Oczywiście, uznanie prawa do istnienia wspólnot unickich i wezwanie do pojednania, nie zmienia negatywnej oceny Kościoła Prawosławnego samego „uniatyzmu” jako sposobu budowania jedności, przez „przyłączenie jednej wspólnoty do drugiej, odrywając ją od swego Kościoła”. Ale takim głosem mówi także Rzym. I nie dopiero teraz i nie tylko ustami papieża Franciszka. Należy wspomnieć tzw. Dokument z Balamand, czyli wspólną deklarację ekumeniczną Kościoła katolickiego i Kościoła prawosławnego, którą podpisano w 1993 roku. W dokumencie, która podsumowywała pracę nad odnajdywaniem nowych metod poszukiwań pełnej komunii, odrzucono jednocześnie uniatyzm jako metodę poszukiwania jedności Kościoła. W dokumencie zagwarantowano natomiast prawo do istnienia Kościołów wschodnich katolickich, których misja ma polegać na pośredniczeniu w dialogu ekumenicznym między Cerkwią a Kościołem.
Podpisana na Kubie deklaracja jest oczywiście także elementem jakiejś kościelnej polityki i dyplomacji. Tak jak przede wszystkim polityczne były motywy, dla których zerwano kościelną jedność między Rzymem a Konstantynopolem w 1054 roku. Pomimo różnych obaw co do intencji moskiewskiego patriarchy, powinniśmy ufać, że jest on narzędziem w rękach Pana historii. I nie możemy także zapomnieć o sile modlitwy arcykapłańskiej Chrystusa o jedność jego uczniów. Trzeba nam wierzyć, że „gdzie wzmógł się grzech” podziału, „tam jeszcze obficiej rozlała się łaska” – łaska Ducha, który przemówił nie tyle przez kościelnych przywódców, ale przede wszystkim braci w biskupstwie:
nie jesteśmy konkurentami ale rodzeństwem.
Trzeba więc nam tak modlić się i tak działać, aby ta deklaracja nie kojarzyła się nam powiedzeniem ze złych czasów, ale z misją Braci Sołuńskich – św. św. Cyryla i Metodego, których święto liturgiczne przypada 14 lutego. W tym roku zniosła je I Niedziela Wielkiego Postu.
Comments - No Responses to ““Nie jesteśmy konkurentami ale rodzeństwem””
Sorry but comments are closed at this time.