Przed kilkoma dniami odbyło się absolutorium kierunków pedagogicznych Uniwersytetu Szczecińskiego. Uroczystość wzruszająca i podniosła, w głównej mierze przygotowana przez samych Absolwentów. Ja wraz z przemiłą dr Paulą sprawowałyśmy opiekę nad organizacją, dlatego siedziałyśmy na ławeczce przy wejściu, obok sceny, by mieć na wszystko oko.
Bohaterami dnia byli nasi wspaniali Studenci, ale nie tylko Oni.
W kilka chwil po rozpoczęciu, gdy przebrzmiał hymn Polski i Gaude Mater Polonia, a wzruszenie opuściło mnie na tyle, że zdolna byłam się rozejrzeć, dostrzegłam pewną Panią. Siedziała blisko nas, obok drzwi, jakby skulona, ale lekko uśmiechnięta, obserwując scenę i słuchając przemówień z zaszklonymi oczyma. Dobiegły mnie strzępy rozmowy, jaką nawiązała z Nią Paula.
„…tak, trzymam w lodzie… parą, przed wyjściem… pęcherze? No są… nie, przecież nie mogę wyjść, muszę zobaczyć moje dziecko! Boli… strasznie… ale nie, ja muszę z nią być, wytrzymam…”.
Spojrzałam uważniej i zobaczyłam, że jedną dłoń Pani trzyma w worku z lodem, otoczoną ligniną. Dłoń była bardzo boleśnie poparzona. Ucieszyłam się w duchu słysząc, że Paula dość kategorycznym tonem radzi Pani natychmiast udać się do lekarza. Pani opierała się długo, lecz poddała się na zapewnienie, że uroczystość nie trwa nigdy krócej niż trzy godziny i że z pewnością zdąży wrócić, by ujrzeć jak córka odbiera dyplom. Gdy wyszła, Paula szepnęła do mnie: „może nie zdąży, ale musiałam jakoś ją namówić – widziałaś tę rękę? Cała w pęcherzach! Pani nieomal mdlała z bólu!”
Odetchnęłyśmy, gdy na moment przed rozdaniem dyplomów cicho otworzyły się drzwi i Pani wróciła z zauważalnie odmienioną twarzą i starannie opatrzoną ręką. Podziękowała Pauli, szepnęła, że w przychodni dostała żel chłodzący i już nie boli, założono bandaż. I jest!
Chwilę później obserwowałam, jak ze wzruszeniem fotografuje piękną, wysoką blondynkę odbierającą dyplom z rąk Pani Dziekan. Po chwili Absolwentka zeszła ze sceny, a na widok Mamy rozpłakała się i obie padły sobie w objęcia. Promieniejąca Mama chorą ręką, o której już nie pamiętała, przygarnęła do piersi głowę córki.
Gdy obie wróciły na miejsca, zagadnęłam Panią, która ukradkiem wycierała łzy wzruszenia.„Jaką piękną ma Pani córkę! Z pewnością jest Pani z niej bardzo dumna!”
Pani odpowiedziała: „Tak! Bardzo! Mam ósemkę dzieci i ze wszystkich jestem bardzo dumna. Ale studia córki rzeczywiście wiązały się z dużymi wyrzeczeniami”.
Patrzyłam na tę cudowną, kochającą Mamę z przejęciem i myślałam o tych wszystkich dniach i nocach, które doprowadziły je Obie do dzisiejszej uroczystości. O trudach, wysiłku, codzienności, niepokojach, zmaganiach, które złożyły się na ten dzień. Wypadek, którego nieomal nie zauważyła i ból, który był nieistotny wobec potrzeby towarzyszenia dziecku, znamiennie wyrażały miłość tego niezłomnego matczynego serca.
Takich serc na naszej uniwersyteckiej auli było wiele.
I choć to Absolwentów spotykały – słuszne – zaszczyty w blasku reflektorów, sukces absolutorium jest także owocem miłości i ciężkiej pracy ich Rodziców.
To dzięki Nim nasi Absolwenci są tym, kim są.
Piękny wyraz miłości, tak czule opisany. Gdyby tak można było nauczyć albo chociaż przybliżyć jak być tak miłującym, świat byłby jeszcze piękniejszy…