Niedziela Miłosierdzia Bożego to od kilkunastu lat dla dominikanów z Polskiej Prowincji dzień, w którym bracia składają swoje śluby uroczyste. Profesja wieczysta jest tym wydarzeniem, przez które wiążą się z Zakonem aż do śmierci. Przez ślub posłuszeństwa Bogu, Najświętszej Maryi Pannie oraz Świętemu Ojcu Dominikowi deklarują chęć życia radami ewangelicznymi, głosząc przy tym to miłosierdzie, o które sami proszą: wszystkim, wszędzie i na wszelkie możliwe sposoby.

Po czterech latach od własnych ślubów wieczystych, w tę niedzielę, przypominam sobie emocje, które towarzyszyły mi w tamtym czasie. Domyślam się, jak musiał się czuć każdy z ośmiorga braci, którzy ofiarowywali Bogu swoje życie w tym roku. Prosząc o miłosierdzie byłem pełen nadziei, że z tej niedoskonałej ofiary mojego życia On będzie mógł we mnie i przez mnie głosić to miłosierdzie światu, do którego za chwilę mnie pośle.

Nieustannie zadziwia mnie to, że są na świecie ludzie, którzy tak jak Święty Dominik chcą iść na jego krańce, aby opowiadać o czymś, co dla wielu wydaje się nierealną fantasmagorią. Kiedy patrzyłem na tych, którzy decydowali się, aby iść tą drogą do końca swojego życia, zastanawiałem się, jak dużo miłości ma w sobie Bóg, aby ją w nas inwestować i przez nas głosić ją innym.

Każdy z nas, każdy z braci, ma w sobie nadzieję, że po śladach Patriarchy Dominika dojdzie to tych miejsc, w których Bóg spotka jego samego oraz tych, którzy być może na żadne spotkanie już nie liczą. Entuzjazm ślubów wieczystych jest piękny i bardzo twórczy. Warto go w sobie zachować i pielęgnować, nieustannie pogłębiając własną relację, z tym, który powołuje. Okazać się bowiem może, że droga będzie trudna i niezwykle zaskakująca, a ten entuzjazm stanie się jedynym drogowskazem.

Wróżeniem z fusów można by nazwać pytania: gdzie Bóg pośle tych, którzy mu ślubowali? Jaka droga przed nimi? Sam prosiłem Go o to, aby tego entuzjazmu nigdy im nie zabrakło. Wiem, jak niekiedy o niego trudno, jak często poza nim nic nie pozostaje.

Doświadczenie Bożego Miłosierdzia w ślubach wieczystych ma co najmniej trzy wymiary. Pierwszy, wynikający z tego, że to On nas wybiera i udoskonala. Drugi, to bracia, którzy do swojego grona zapraszają chętnych stać się kaznodziejami. Trzeci, to zaufanie, którym kandydaci obdarzają Zakon, licząc na to, że w nim spotkają Boga, któremu chcą powierzyć swoje życie.

W każdym z tych wymiarów jest jakiś element szaleństwa. Bo czy nie można by inaczej? W sposób dla tego świata bardziej zrozumiały, mniej wymagający? Czy nie można by bez tych wszystkich tradycyjnych, być może niekiedy skostniałych form? To szaleństwo zakłada, że wychodząc w drogę, każdy z ryzykujących oprze swoje zaangażowanie na innym, i z nim współpracując dojdzie do celu.

W świecie tak zindywidualizowanym wspólnota staje się czymś na tyle szalonym, że wręcz niewyobrażalnym. Bóg do niej zaprasza po to, abyśmy mogli zobaczyć, że razem możemy więcej. Nie chodzi o to, że sami byśmy niczego nie zrobili. Ale we wspólnocie możemy zobaczyć niebo. Coś co po ludzku niemożliwe, we współpracy z Nim i braćmi nabiera wyraźniejszych kształtów.

Dla każdego z nas, niezależnie od miejsca, w którym jesteśmy, warto, aby Boże Miłosierdzie stało się początkiem nieba. Spotkanie z Bogiem miłosiernym warto, aby w sercu rodziło pokój – ten pokój, na który, sami byśmy nie zapracowali. Ufam, że wśród wielu emocji ślubów wieczystych, ten pokój towarzyszył moim braciom, i że z ich serc nigdy nie zniknie.