Bycie spowiednikiem jest niezwykle trudne. Przynajmniej dla mnie. Domyślam się, że dla osób, które nie wierzą w moc sakramentów bycie spowiednikiem może być absurdem. Niemniej jednak, mam nadzieję, że w tym absurdzie i oni znajdą odrobinę nadziei, ponieważ o niej ten wpis. Nadzieja daje szansę na bycie sobą.

Staram się nie oceniać ludzi przychodzących do konfesjonału. Sam bardzo nie chciałbym, żeby ktoś mnie oceniał, nie dowiadując się, co tak naprawdę we mnie siedzi. Być może to kwestia mojego trudnego charakteru, ale nie zawsze mi to wychodzi. Po dwóch godzinach w konfesjonale nie zawsze udaje mi się poczekać na to, aż ktoś sam się otworzy. Najczęściej w tych momentach, kiedy to ja zaczynam przy kimś majstrować, następuję zaskoczenie.

Uwielbiam być przez ludzi zaskakiwanym. W konfesjonale szczególnie. Zawsze, kiedy ktoś mnie sobą zaskakuje, przy okazji mnie nawraca. Ostatnimi czasy ma to miejsce bardzo często. Być może przedświąteczne spowiadanie tak mnie zmęczyło, że jest we mnie za dużo schematów. Dzięki Bogu, ludzie je łamią. Zwłaszcza Ci, którzy szukają szukają nadziei.

Bywa tak, że to ja w konfesjonale słucham o Bogu rzeczy nowych – niekiedy bardzo trudnych ale zawsze ważnych. Samemu chcąc coś powiedzieć, milknę, nie chcąc stać się profanem w doświadczeniu poszukiwania świętości przez tych, którzy mówią mi o swojej walce, o pragnieniu prawdziwej z Bogiem relacji.

Domyślam się, że łatwiej nie będzie. Nie o to też chodzi. Sam wiem, jak trudne jest poszukiwanie. Towarzyszenie w tym doświadczeniu również. W spowiadaniu ludzi trzeba pozwolić dać się znów zaskoczyć. Unikać schematów. Zasłaniać Boże przebaczenie własnymi mądrościami. Pozwolić być komuś przed Bogiem sobą.

Na to liczę – na bycie sobą, tych których spotykam. Dzięki nim wiem, że ja też mogę taki być. W tej obecności jest nadzieja.

Bóg szuka nas prawdziwych a nie idealnych.