Wakacje to czas podróżowania. Kiedy byłem studentem teologii lato spędzaliśmy z braćmi na obozach wędrownych. Zazwyczaj nie mieliśmy dokładnego planu. Znany był tylko początek wędrówki, a potem wszystko zależało od tego, jak daleko byliśmy w stanie dojść. Często spaliśmy w namiotach, które nosiliśmy ze sobą, ale zdarzało się również, że schodziliśmy do wsi lub miasteczek, żeby poprosić o nocleg przy parafii.
Nigdy nie wiedzieliśmy jakie spotka nas przyjęcie. Najczęściej proboszczowie otwierali przed nami plebanię, nie rąbiąc żadnych problemów. Pewnego razu doszliśmy do Dukli. Jest tam kościół parafialny w centrum miasteczka i trochę na uboczu klasztor franciszkanów. Postanowiliśmy pójść do nich. Bracia przyjęli nas bardzo gościnnie. Spędziliśmy tam dwa albo trzy dni, chodząc po okolicznych górach. Odwiedziliśmy pustelnię św. Jana z Dukli. Kiedy wyjeżdżaliśmy chcieliśmy w ramach podziękowania zostawić ofiarę na klasztor. Brat, który był odpowiedzialny za gości nie wziął pieniędzy. Zamias tego dał nam jeszcze niewielką sumę, mówiąc, że to my jesteśmy w dordze i nam pieniądze będą bardziej potrzebne.
Ostatnio często czytam informacje o tym, że Polacy nie chcą przyjmować uchodźców z Syrii i Ukrainy. Jestem przekonany, że otworzenie dla nich naszych granic, jest tym minimum chrześcijańskiej solidarności, które powinniśmy okazać.
Polacy nie mają problemu z otwarciem granic a nawet domów uchodźcom (zob. http://www.radiokrakow.pl/wiadomosci/tarnow/pierwsza-rodzina-syryjska-jest-juz-w-tarnowie/). Obawa dotyczy wyłącznie tego, że niektórzy muzułmańscy uchodźcy mogliby okazać się terrorystami. I akurat uważam, że nie jest ona bezpodstawna.
Dodajmy też, że to nie obywatele Polski mieli problem z przyjęciem syryjskich rodzin, tylko musiliśmy wywrzeć nacisk na rząd, żeby raczono ich wpuścić, zanim zostaną wymordowani :/