W najbliższą sobotę będę we Lwowie opowiadał o wpływie dominikańskich świętych na politykę i społeczeństwo. Oczywiście wspomnę o Bartolomeo de Las Casas i Katarzynie Sieneńskiej, ale pierwszą część wykładu chciałbym poświęcić Dominikowi. Dodatkowym impulsem stała się dla mnie lektura książki Kościół na łamach paryskiej Kultury w latach 1946-2000, zredagowanej przez ojca Tomasza Dostatniego. Jest to praca zasługująca na oddzielną recenzję. Zbyt wiele wątków jest w niej poruszanych, żeby móc się do nich odnieść w jednym, krótkim felietonie. Na razie chciałbym odnieść się do jednej kwestii, wprost związanej ze świętym Dominikiem.
W jednym z zamieszczonych w książce artykułów Czesław Miłosz, pisze: „Warto tutaj przypomnieć, nie wdając się w ocenę tego skrajnego sądu, że zdaniem Simone Weil cywilizacja prawdziwie chrześcijańska istniała tylko raz: w dwunastym wieku, w krajach langue d’oc; zniszczyła ją francuska krucjata, której duchowym inspiratorem był św. Dominik”. Jakoś nie mogę nie wdać się w ocenę tego skrajnego sądu. Nie chodzi tylko o to, czy cywilizacja katarów i albigensów była prawdziwie chrześcijańska. Nie ulega wątpliwości, że nią nie była. Nie mogę zgodzić się z opinią Miłosza, że to Dominik zainspirował krucjatę przeciw albigensom. Znany historyk naszego zakonu ojciec Marie-Humbert Vicaire, pisząc o duchownych uczestniczących w krucjacie, zwraca uwagę na fakt, że nie znajdziemy wśród nich Dominika. „Uderza zwłaszcza nieobecność Dominika w wielkiej rzeszy duchownych z Południa i innych stron, z których każdy znalazł dla siebie miejsce w świętej wojnie”. Dominik przez cały ten czas pozostawał na miejscu i prowadził misję kaznodziejską. „W czasie gdy w kraju byli już krzyżowcy, aż do śmierci hrabiego de Montfort – pisze Jordan z Saksonii – brat Dominik nadal pełnił swe zadanie głosiciela Słowa Bożego”.
Bliższa prawdy wydaje się opinia innego polskiego poety Zbigniewa Herberta, który podobnie jak Miłosz gloryfikuje cywilizację katarów, jednak wspominając o Dominiku pisze, że „niewiele dały płomienne kazania świętego Dominika, którego zamiast korony męczeńskiej spotyka śmiech i naigrawanie” (Barbarzyńca w ogrodzie). Jeśli gdzieś mamy szukać inspiracji dla krucjaty, to na pewno nie w postawie Dominika. W sobotę uczestniczyłem w otwarciu Roku Miłosierdzia w Charkowie. W ramach uroczystości zaprezentowano historię błogosławionego don Carlo Gnocchi, założyciela wielu dzieł miłosierdzia w powojennych Włoszech, ale i kapelana strzelców apejskich, którzy wraz z armią niemiecką walczyli na froncie wschodnim. Zrobiła na mnie ogromne wrażenie jego postawa. Wśród ideologii i zła potrafił zachować wyczucie miłosierdzia. Zapamiętałem w jaki sposób określił swoją misję: “Nie jestem kapelanem wojny, jestem kapelanem na wojnie”.
Comments - No Responses to “Kaznodzieja na wojnie”
Sorry but comments are closed at this time.