Ostatnio przeglądałem stare miesięczniki „W drodze”. W styczniowym numerze sprzed czterdziestu lat (miałem wtedy niecały rok życia za sobą), znalazłem dwa teksty poświęcone książce angielskiego benedyktyna Bede Griffithsa. „Złotą nić” recenzowali wtedy ks. Janusz Pasierb i Jan Józef Szczepański. Szczególnie zainteresował mnie tekst Szczepańskiego, który zwracał uwagę na ekumeniczne nadzieje i złudzenia Griffithsa. Oczywiście nie chodzi o ekumenizm w ścisłym tego słowa znaczeniu, raczej mowa tu o dialogu międzyreligijny, należy brać pod uwagę fakt, że artykuł powstał czterdzieści lat temu.
Wszystkie ekumeniczne złudzenia Griffithsa związane były z wymiarem doktrynalnym religii, natomiast wszystkie nadzieje z jej znaczeniem egzystencjalnym. Założone przez niego opactwo na wzór hinduskiego aśramu sprawiało mimo wszystko wrażenie subtelnej strategii. Ta mimikra wyglądała na plan infiltracji obcej kultury, w celu pozyskania jej i uformowania dla własnych celów. Griffiths był świadom dwuznaczności stojącej za jego działaniem. Dla niego, konwertyty z ateizmu, a następnie z anglikanizmu, na katolicyzm, oznaczało ono tylko jedno: ostateczny tryumf Ewangelii. Synteza, nad którą pracował nigdy nie została osiągnięta. Celnie już wtedy zauważył Szczepański, że możliwe jest jedynie takie „ułożenie między tymi systemami stosunków, nacechowanych prawdziwym i głębokim szacunkiem, aby nie dające się przezwyciężyć antynomie pomiędzy «wierzę» i «wiem», a także i uczciwym «nie wiem» nie były źródłem wrogości i zgorszenia”.
Nieudana synteza doktrynalna pozostawia jednak otwarte drzwi w płaszczyźnie egzystencjalnej. Kiedy Griffiths zastanawiał się do jakiego zakonu wstąpić brał pod uwagę dominikanów. „Chciałem nade wszystko głosić prawdę, którą odkryłem, i dopiero powoli doszedłem do zrozumienia, że można również iść w ślady Chrystusa, nie będąc kaznodzieją. (…) Zacząłem rozumieć, że można iść za Chrystusem i nie głosić kazań. Wiedziałem, że nauczanie zajęło dwa czy najwyżej trzy lata Jego życia i że nie ono jedynie stanowiło o dokonanym przez Niego dziele. Większość swojego życia spędził w zupełnym ukryciu w Nazarecie. Zobaczyłem, że to ukryte życie, spędzone w małej wiosce z dala od świata, między chłopami i drobnymi rzemieślnikami, było wzorem życia dla każdego chrześcijanina i – co więcej – do takiego właśnie życia czułem powołanie”. Ślepa uliczka niemożliwej syntezy doktrynalnej zaczyna się otwierać dzięki innemu sposobowi życia. Nie dzięki zapomnieniu o prawdzie, ale przez postawienie w centrum swojej egzystencji innego doświadczenia. „Zrozumiałem, że chrześcijaństwo nie jest doktryną, którą trzeba głosić, ale życiem, które trzeba przeżyć, a istotę tego życia stanowi ofiara”.
Tydzień modlitw o jedność chrześcijan jest szansą, aby wejść w to doświadczenie. Nie zapominając o prawdzie i doktrynie, podejmować życie i modlitwę jako ofiarę za nas i za nich.
Comments - No Responses to “Ekumeniczne nadzieje i złudzenia”
Sorry but comments are closed at this time.