Katecheza szkolna nie zastąpi przekazu wiary, który powinien przede wszystkim dokonywać się w domu i w parafii. Kościół jasno powtarza, że to rodzice są przede wszystkim odpowiedzialni za religijne wychowanie dzieci, natomiast pomaga im w tym Kościół i państwo. W praktyce okazuje się, że często rodzice, pochłonięci pracą, przekazują tę odpowiedzialność szkole, czując się zwolnieni z tego obowiązku.
Nie uważam, żeby obecność katechezy w szkole działała na szkodę Kościoła. Problemem nie jest jej obecność, ale charakter. Jeśli stawiamy jej zbyt wygórowane wymagania na pewno nas rozczaruje. Szkolna katecheza nie zastąpi ani ewangelizacji, ani mistagogii. Jako dziecko uczestniczyłem w zajęciach z WOS-u (wiedza o społeczeństwie). Nie wiem, czy tego typu zajęcia jeszcze są prowadzone, sądzę, że tak. Nie mogły one zastąpić mojego realnego pragnienia zaangażowania się w akcję wyborczą w 1989 roku (rozwoziłem na rowerze plakaty), natomiast powinny były dać podstawowe punkty orientacyjne w zagadnieniach społecznych. Czymś analogicznym (podkreślam analogicznym) może być szkolna katecheza. Przede wszystkim powinna być przekazywaniem wiedzy o Bogu i Kościele. Ewangelizacja i mistagogia jest specyficznym zadaniem rodziny i wspólnoty parafialnej.
Choć nasza wiara nie jest systemem etycznym, posiada jednak etyczne konsekwencje. Nauczanie o tych konsekwencjach, w wymiarze indywidualnym i społecznym, jest zadaniem szkolnej katechezy. Jeśli zrezygnujemy z katechezy w szkołach powinniśmy pomyśleć o stworzeniu silnej sieci szkół katolickich. Sądzę, że katecheza przy parafii nie wystarczy do ukształtowania kultury katolickiej w Polsce. Nie żyjemy w czasach kardynała Wyszyńskiego, zbyt wiele zmieniło się w społeczeństwie. Wydaje się, że rezygnacja z obecności katechezy w szkole byłaby marnowaniem szansy obecności Kościoła w społeczeństwie. Zamiast powracać do sytuacji z czasów PRL-u możemy wsłuchać się w głos kardynała Timothy Dolana z Nowego Jorku, który w arcyciekawym wywiadzie stwierdził, że „ograniczanie instytucjonalnej obecności Kościoła w społeczeństwie przyczynia się do powstania realnego kryzysu”. Kościół jest oddzielony od państwa, natomiast kto powiedział, że powinien być oddzielony od społeczeństwa? Naszym zadaniem jest głoszenie Ewangelii, dokonuje się ono jednak również w ramach katolickich instytucji.
I jeszcze na koniec jedna uwaga. Czasem spotykamy się z argumentem, że lepiej zabrać dziecko z katechezy w szkole, żeby nie straciło wiary. Cóż, jednostkowe przypadki mogą być różne. Ostatnio moja znajoma, wychowana w dominikańskim duszpasterstwie, stwierdziła, że nie posłałaby dzieci do dominikanów, żeby nie straciły wiary. Trudno z jednostkowego przypadku wyciągać ogólne wnioski.
Tak jak z tym, że to rodzice są w głównej mierze odpowiedzialni za wychowanie religijne dzieci, to z tym, że przez lekcje religii Kościół jest obecny w społeczeństwie zgodzić się nie mogę.
Abstrahując do tego, że lekcje religii są pośmiewiskiem, to budują one bardzo negatywny stosunek Kościoła. Obecnie bardzo dużo dzieci jest posyłana na lekcje religii ze względu na presję społeczną – rodzice nie wierzą, dzieci za i ch przykładem albo nie wierzą, albo wątpią, ale są pchane na siłę na religię, bo co sąsiedzi powiedzą. Dodatkowym problemem jest to, że dla dzieci nie wierzących w praktyce nie jest prowadzona ta legendarna “etyka”.
Co więcej pojawiają się zgrzyty pomiędzy dziećmi, jeśli już znajdą się takie co nie uczęszczają na zajęcia z religii. Np. kolega zwierzał mi się, że jego syn usłyszał od koleżanki, że pójdzie do piekła bo nie chodzi na religię. Działa to też w drugą stronę – dzieciaki na religii zazdroszczą tym, które mają już wolne, ponieważ sposób prowadzenia zajęć jest czystym marnowaniem czasu.
Co do Ostatniego paragrafu, to nie mogę się zgodzić, żeby nazywać opisywane zjawisko jednostkowym przypadkiem. Wiara jest darem, ale również świadomym wyborem, którego każdy musiał lub będzie musiał dokonać. Otaczanie dziecka hermetycznym środowiskiem ludzi wierzących i zmuszanie go do przesadnie licznych praktyk religijnych jest nieudolną próbą odebrania mu tego wyboru. Takie ograniczanie wolności rodzi bunt i potrzebę wyzwolenia. Widziałem i widzę wystarczająco wiele tego typu reakcji, że jest to normalny mechanizm, a nie “jednostkowy przypadek”.
Lekcje religii, jak takie nie mogą być traktowane jako ewangelizacja i nawracanie, ale powinny być jednym z narzędzi rozwoju duchowego i religijnego. Obecność religii w szkołach, w oczach ludzi z poza Kościoła, jest zamachem na ich wolność. My jako chrześcijanie, a więc ludzie prawdziwie wolni powinniśmy umieć uszanować też wolność innych.