O dobrym winie i sztuce równowagi

Wyobraźmy sobie scenę jak z filmu. Oto nasz bohater znajduje się na dziesiątym piętrze budynku i nie jest to sytuacja do pozazdroszczenia. Dlaczego? Czyżby nie miał za co zapłacić za pobyt w luksusowym apartamencie? A może przeciwnie, to jakaś straszliwa rudera? Ani to, ani tamto. Rzecz w tym, że nasz bohater jest na zewnątrz budynku. Co robić? Znaleźć drogę – w górę, w dół, w lewo, w prawo. Ale najpierw coś znacznie ważniejszego: utrzymać się. Mocno się chwycić. Na szczęście ściana nie jest idealnie gładka. Można uchwycić się gzymsu. To pomaga. Ale i tak nie powiemy, że budynek pomaga. Bohater musi pomóc sobie sam. Ostatecznie to bohater.

Czemu o tym piszę? Bo przypowieść z ubiegłej niedzieli (J 15, 1-8) może w niejednym słuchaczu wywołać podobne skojarzenie. To ja się staram, to ja trwam w Bogu. A On – zimny głaz.

Ojciec mój jest tym, który uprawia. Każdą latorośl, która przynosi owoc, oczyszcza, aby przynosiła owoc obfitszy. Pewnie warto pójść w jakieś spokojne miejsce, przypomnieć sobie ostatni tydzień, miesiąc, może rok. I zadać sobie pytanie: jak patrzę na trudne zdarzenia tego czasu? Choćby na te drobne uciążliwości takie jak to, że to najbliższa mi osoba musi mieć ostatnie zdanie, a nie ja. Czuję się w tym zostawiony sam sobie? A może mam pretensje – wypowiedziane albo nawet ukryte przed sobą samym – do Boga? Ojciec jest tym, który uprawia. Sam Stwórca angażuje się w mój rozwój, w moją – jak to się kościelnie mówi – świętość. To nie manipulacja, to nie musztra, to wychowanie.

Wytrwajcie we mnie, a ja w was. Jeżeli we mnie trwać będziecie, a słowa moje w was, poproście, o cokolwiek chcecie, a to wam się spełni.

Jak dobrze sobie przypomnieć, że Chrystus trwa we mnie. To z Jego strony nie jest jakiś nawyk. To życiodajne trwanie. To wsączanie we mnie soków winnego krzewu. Mają we mnie trwać Jego słowa. Jak mają trwać, jeśli się ich nie zna? Jedni karmią się słowem Bożym trzy razy dziennie, jakby jedli trzy posiłki. Ktoś inny połyka jedno zdanie jak pigułkę. Warto, żeby to było codziennie. Tu nie potrzeba komplikacji: czytam, zastanawiam się, szukam odpowiedzi, odnoszę Boże słowo do mojego ludzkiego życia. Tak rosnę.

I przynoszę owoce. Św. Tomasz z Akwinu wylicza cztery owoce trwania w Jezusie: powstrzymanie się od grzechów, poświęcenie się dziełom świętości, budowanie innych i życie wieczne. Inaczej mówiąc: duchowy detoks, wzrost osobisty, pomoc innym we wzrastaniu, a wreszcie cel życia.

Nie jestem tym, kto kurczowo się trzyma zimnej ściany. Jestem w dobrych rękach.