W przypowieści o Łazarzu i bogaczu zawsze mnie porusza kontrastowe zestawienie tych dwóch zdań:

Umarł żebrak, i aniołowie zanieśli go na łono Abrahama. Umarł także bogacz i został pogrzebany.

Cała przypowieść jest zresztą zbudowana z kontrastów. Tym tropem poszedł anonimowy autor pieśni zapisanej w śpiewniku z 1802 roku, a przedrukowanej w zbiorze Karnawał dziadowski Stanisława Nyrkowskiego. Słyszałem ją przed laty w wykonaniu Janusza Prusinowskiego (z lirą korbową), śpiewaną przed którymś z jarosławskich kościołów. Prościutka, biedna, dziadowska, żebracza melodia: skala pięciotonowa, z drugim stopniem czasem obniżanym. Ubożuchne częstochowskie rymy. I bogactwo życiowej mądrości.

Pieśń tak jak przypowieść zaczyna się od pokazania przepaści dzielącej bogacza i Łazarza, tej przepaści, której skutkiem będzie inna przepaść, już na wieczność. Bogacz z potraw usta ociera – Łazarz z głodu przymieraBogacz wesoło krzyka, dzień i noc gra muzyka – Łazarz łzy swe połyka.

Zadowolony z życia bogacz miał wszystkiego pod dostatkiem i nie pomniał, że brat w gnoju. Brat! W gnoju!

Bogacz brzydzi się tym gnojowiskiem, a brata w Łazarzu nie dostrzega. Daremnie Łazarz prosi, zrazu o chleb i sól, potem o wody kropelkę dla ochłody, a w końcu tylko o dobre słowo. Bracie, dobry człowiecze! Poczynaj sobie skromnie, przybliż się przecież ku mnie, rzecz miłe słowo do mnie. Nic z tego. Bogacz odskakuje. Wstrętne mu gnojowisko, wstrętny mu żebrak: Psie zgniły – tak do niego się zwraca. Ale chyba najbardziej bogaczowi nie w smak jedno słowo: brat.

Zaczyna wyliczać swoje zasoby, zawsze w porównaniu z biedą Łazarza. Mam aksamit, purpury, lisy, sobol, wilczury – na tobie łachy, dziury. I wreszcie pamiętne słowa:

Gdzie u ciebie bankiety, Marcypany, pasztety? –

Jam jadał, ale nie ty,

Który leżysz o głodzie. Ni o chlebie, o wodzie…

Nie licz mi się w tym rodzie.

Krótko mówiąc: co z ciebie za brat, skoro nie możesz mi się równać? Tyś człowiek lada jaki. Panowie bracia – z tymi jestem za pan brat. A ty mi osoba jaka?

Ale to bogacz, ten z kronik towarzyskich, ten od wspaniałych przyjęć, pozostaje w ewangelii bezimienny. Ten, który nie chciał być bratem biedaka.